poniedziałek, 28 listopada 2011

Rozdział XI .

           Spoglądam na dywan, na którym leży Rose. Jest otoczona litrami własnej wylanej krwi. Z żył tryska czerwona fontanna. Widok jest tragiczny. Twarz mojej przyjaciółki przybrała nieciekawy wyraz. Była przestraszona. Nad nią kucała postać, podobna do ninji, trzymająca w dłoni zakrwawioną siekierę. Gdy chciałam krzyknąć, zawołać Mike'a, tajemnicza osoba przybliżyła się do mnie tak szybko, że nie minęła nawet sekunda. Jeszcze szybszym ruchem przyłożyła mi dłoń do twarzy i palcem drugiej dłoni kazała mi być cicho. Do moich oczu cisnęły się łzy. Chciałam wybuchnąć płaczem, schować się i zostać oddana w niepamięć. Uśmiechnęła się i zniknęła, tak po prostu. Zostawiła tylko za sobą karteczkę z napisem : Jeszcze tu wrócę. A wtedy wszyscy zginiecie. Zamurowało mnie jak to zobaczyłam.
- Mike! - wycharczałam i upadłam na ziemię. Kręciło mi się w głowie.
- Kapitan Bomba już tu jest! - zawołał z zadowoleniem, lecz jego ekscytacja nie trwała zbyt długo.
           Upadł na kolana i schował twarz w dłoniach.
- Co tu się działo? - wyszeptał tak cicho, że musiałam się wsłuchać w jego ciężki oddech, żeby cokolwiek usłyszeć. - Co to jest? - powiedział zdecydowanie i podniósł głowę. Po jego różowych policzkach spływały gorzkie, zimne łzy. Nienawidził swojej siostry, tej jej pewności siebie, ciągłego odgryzania się, a nawet tego, że była silniejsza psychicznie i w walce. Władała przecież żywiołami. Wyśmiewała się z jego ułomności. To wszystko sprawiło, że Mike stał się bardziej odważny i w sercu płonął nienawiścią do swojej, starszej o minutę, siostry. Lecz gdy zobaczył ją w takim stanie, wszystko co przeżył nabrało innego sensu. Robiła to dla niego, ponieważ w głębi duszy go kochała jak brata. Może nie okazywała tego, ale tam w środku była dobrą siostrą.
- No i co my teraz zrobimy? - spytałam z nadzieją, że usłyszę jakąś odpowiedź, lecz niczego nie uzyskałam.
- Ona nie powinna umierać! Mimo, że nie znam czterech z sześciu bitw, to pierwszą pamiętam jak by to było wczoraj. Nie dawaliśmy sobie rady, nie byliśmy doświadczeni. Rose została zraniona wiele razy, lecz za każdym rany się uleczały. - wzdychnął, kończąc swoją wypowiedź.
- To było w Sunset Valley, prawda?- zapytałam, lecz nie chciałam uzyskać odpowiedzi, mimo to Mike kiwnął głową.- Może przeniesiemy się tam i sama się zregeneruje? No bo chyba waszą krainę otacza więcej magicznej energii niż na Ziemi. - powiedziałam i wbiłam wzrok w ziemię.
- Skąd to wiesz? - spytał zaciekawiony.
- Z internetu, no wiesz, on nie służy tylko do grania. - wysyczałam.
- Gratuluje Scatty! Błyszczysz inteligencją. - uśmiechnął się nieśmiało. - Dobra, chodźmy.
           Owinęliśmy Rose w koce i przenieśliśmy się do miasta miłości i spokoju. Spojrzeliśmy razem na martwą towarzyszkę, lecz jej stan nie uległ poprawie.
- Nie wyszło... co teraz?
- Chodźmy do świątyni, tam jest mędrzec Bob, który potrafi leczyć wszystko. On nam pomoże. Chyba.
Z nadzieją w sercach udaliśmy się do wyznaczonego nam celu...


+ przepraszam, że takie krótkie, nie mam czasu po prostu pisać.
Dziękuję za ponad 300 wejść. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz