czwartek, 29 grudnia 2011

Koniec.

Oficjalnie ogłaszam, że to opowiadanie dobiega końca, moja wena twórcza wyczerpała się do zera.
Dziękuję osobom, które to czytały. 

Żegnam i pozdrawiam 
Scathach 

poniedziałek, 28 listopada 2011

Rozdział XI .

           Spoglądam na dywan, na którym leży Rose. Jest otoczona litrami własnej wylanej krwi. Z żył tryska czerwona fontanna. Widok jest tragiczny. Twarz mojej przyjaciółki przybrała nieciekawy wyraz. Była przestraszona. Nad nią kucała postać, podobna do ninji, trzymająca w dłoni zakrwawioną siekierę. Gdy chciałam krzyknąć, zawołać Mike'a, tajemnicza osoba przybliżyła się do mnie tak szybko, że nie minęła nawet sekunda. Jeszcze szybszym ruchem przyłożyła mi dłoń do twarzy i palcem drugiej dłoni kazała mi być cicho. Do moich oczu cisnęły się łzy. Chciałam wybuchnąć płaczem, schować się i zostać oddana w niepamięć. Uśmiechnęła się i zniknęła, tak po prostu. Zostawiła tylko za sobą karteczkę z napisem : Jeszcze tu wrócę. A wtedy wszyscy zginiecie. Zamurowało mnie jak to zobaczyłam.
- Mike! - wycharczałam i upadłam na ziemię. Kręciło mi się w głowie.
- Kapitan Bomba już tu jest! - zawołał z zadowoleniem, lecz jego ekscytacja nie trwała zbyt długo.
           Upadł na kolana i schował twarz w dłoniach.
- Co tu się działo? - wyszeptał tak cicho, że musiałam się wsłuchać w jego ciężki oddech, żeby cokolwiek usłyszeć. - Co to jest? - powiedział zdecydowanie i podniósł głowę. Po jego różowych policzkach spływały gorzkie, zimne łzy. Nienawidził swojej siostry, tej jej pewności siebie, ciągłego odgryzania się, a nawet tego, że była silniejsza psychicznie i w walce. Władała przecież żywiołami. Wyśmiewała się z jego ułomności. To wszystko sprawiło, że Mike stał się bardziej odważny i w sercu płonął nienawiścią do swojej, starszej o minutę, siostry. Lecz gdy zobaczył ją w takim stanie, wszystko co przeżył nabrało innego sensu. Robiła to dla niego, ponieważ w głębi duszy go kochała jak brata. Może nie okazywała tego, ale tam w środku była dobrą siostrą.
- No i co my teraz zrobimy? - spytałam z nadzieją, że usłyszę jakąś odpowiedź, lecz niczego nie uzyskałam.
- Ona nie powinna umierać! Mimo, że nie znam czterech z sześciu bitw, to pierwszą pamiętam jak by to było wczoraj. Nie dawaliśmy sobie rady, nie byliśmy doświadczeni. Rose została zraniona wiele razy, lecz za każdym rany się uleczały. - wzdychnął, kończąc swoją wypowiedź.
- To było w Sunset Valley, prawda?- zapytałam, lecz nie chciałam uzyskać odpowiedzi, mimo to Mike kiwnął głową.- Może przeniesiemy się tam i sama się zregeneruje? No bo chyba waszą krainę otacza więcej magicznej energii niż na Ziemi. - powiedziałam i wbiłam wzrok w ziemię.
- Skąd to wiesz? - spytał zaciekawiony.
- Z internetu, no wiesz, on nie służy tylko do grania. - wysyczałam.
- Gratuluje Scatty! Błyszczysz inteligencją. - uśmiechnął się nieśmiało. - Dobra, chodźmy.
           Owinęliśmy Rose w koce i przenieśliśmy się do miasta miłości i spokoju. Spojrzeliśmy razem na martwą towarzyszkę, lecz jej stan nie uległ poprawie.
- Nie wyszło... co teraz?
- Chodźmy do świątyni, tam jest mędrzec Bob, który potrafi leczyć wszystko. On nam pomoże. Chyba.
Z nadzieją w sercach udaliśmy się do wyznaczonego nam celu...


+ przepraszam, że takie krótkie, nie mam czasu po prostu pisać.
Dziękuję za ponad 300 wejść. 

sobota, 5 listopada 2011

Rozdział X .

- Na scenie pojawiły się: Katie, Rose, Vanessa, Alice i Sofie. Ustawcie się w rzędzie w równomiernych odległościach. Każdy może głosować, wystarczy, że stanie w kolejce do danej kandydatki.

Od razu podchodzimy do Rose. Za nami staje masa osób. Przed Katie pojawia się dość długi łańcuszek fanów. Do reszty dziewczyn podchodzi tak z pięć osób.
- Znam już wyniki. Tegoroczną miss mroku Halloween zostaje Rose! Wygrała tylko jednym głosem więcej od Katie! Gratuluję wygranej! - podchodzi do Rose i zakłada jej na głowę czarną koronę, która za moment zbiega ze sceny w naszym kierunku.
- Nie możliwe, wygrałam! - zaczyna się śmiać.
- Byłaś fantastyczna - mówimy chórem. -  Chodź, musimy pogadać. - dodaję.
Idę razem z nią do ubikacji. Mijamy sporo osób, które klaszczą i gwiżdżą na widok miss. Wchodzimy do pomieszczenia.
- Dobrze ci poszło. - zaczynam.- Ale nie sądzisz, że powinniśmy wreszcie zająć się moim wyszkoleniem? W końcu wojna się zbliża. I nie chce umrzeć wtedy. Muszę was wszystkich ocalić. - dodaje.
Do toalet wchodzą Katie i Lea.
- Wszystkich ocalić? Przed czym? Przed swoją głupotą? - warczy dumnie.
- Zamknij się to nie twoja sprawa. - mówi spokojnie Rose.
- A właśnie, że moja! Ukradłaś mi moją koronę! Jak takie dziecko jak ty mogło wygrać z taką kobietą jak ja? - śmieje się.
- Po pierwsze, nie jestem dzieckiem, a po drugie, to jest halloween'owa dyskoteka i jakoś nie widzę, żebyś była za kogo przebrana. No chyba, że za pustą laleczkę.- uśmiecha się szyderczo.
- Co ty powiedziałaś? - krzyknęła Katie i rzuciła się na Rosie. - Nie jestem żadną pustą laleczką. Zrozum to emolcu.
- Nie jestem emo ty pustaku! - warknęła moja przyjaciółka.
I zaczęła się bitwa. Dwie natapetowane dziewczyny biły się z obrońcą Sunset Valley. Na pierwszy ogień poszły tipsy przegranej.
- Coś ty zrobiła głupia! - krzyknęła i zaraz jęknęła, bo ktoś pociągnął ją za włosy.
- Taki pustak jak ty nie będzie mi rozkazywał co mam robić! - dotknęła Katie w rękę i oparzyła ją ogniem.
- Ona ma zapalniczkę! Weź ją wyrwij. Nie będzie mnie taki ktoś podpalał. - warknęła, lecz dostała kolejną porcję ognia w nogę. - To boli wariatko!
           Obok ubikacji dla dziewcząt przechodził Mike. Zerknął w tą stronę tylko z ciekawości, bo ze środka usłyszał krzyki. Otworzył drzwi, a to co zobaczył, wprawiło go w osłupienie. Natychmiast rzucił się na kłębek trzech dziewczyn z zamiarem rozdzielenia ich. Pierwsze dostał w twarz, potem został podrapany w ramię. Z wielkim wysiłkiem udało mu się je rozepchać.
- Rose? Czy ty zwariowałaś? - krzyknął zawiedziony.
- Zostaw mnie, jej się to należy. - zaczęła się szarpać, lecz nie udało się jej wyswobodzić z rąk silniejszego brata. - Odejdź, bo też się ogniem poparzę. - syknęła mu do ucha. - Muszę ją... - nie zdążyła dokończyć, bo ktoś walnął ją silnym ciosem w głowę i po chwili zemdlała.
- Scatt, weź ją! - krzyknął w moją stronę. Natychmiast pociągam ją w moją stronę. - Ja się nimi zajmę. - mówiąc to wypchał je z łazienki i pogroził, żeby nie wracały. - Wracamy do domu. - podniósł swoją siostrę na nogi i jednym ruchem przerzucił przez ramię. - No nie bój się. - chwycił mnie za rękę i wyprowadził ze szkoły.
            Wszyscy oglądali się na nas. Na umięśnionego brata niosącego własną siostrę na ramieniu i ciągnącego drugą dziewczynę w stronę wyjścia.
- Co się tu stało panie Mike?- spytała ciekawska dyrektorka.
- Nic takiego, Rose zesłabła i chcemy ją odstawić do domu. - powiedział patrząc w moją stronę z przymrużonymi oczami.
- Nie trzeba pielęgniarki? - naciskała pani Cundly.
- Nie, na prawdę, ona tak często ma jak się zmęczy. - syknął Mike i wybiegł razem ze mną do wyjścia.
            W domu położył Rosie na kanapie, a sam usiadł na krześle ocierając głowę z potu. Oparłam się o ścianę i zsunęłam się na podłogę. Tak dużo się wydarzyło. To nie było normalne.
- Scatt, powiedz mi, czy ona użyła magii jak się z nimi biła? - spojrzał z troską w moje oczy.
- Ech.. tak, co chwilę widziałam takie czerwone przebłyski. To był ogień. - wbiłam wzrok w ziemię.
Oboje patrzyliśmy na śpiącą dziewczynę, która co chwilę przyciskała powieki, aż w końcu otworzyła oczy.
- Uch.. Gdzie ja jestem? Co się stało? - mruczała pod nosem, lecz po chwili podniosła się na nogi. - To pokój Mike! Boże, nic nie pamiętam.
- No to ja ci przypomnę - syknął jej brat. - Zgłosiłaś się do konkursu miss mroku, który wygrałaś. W ubikacji   wściekła Katie i jej pseudo przyjaciółka rzuciły się na ciebie, bo nie wygrała konkursu. Ty psychiczna wariatko, użyłaś ognia, a tego nie wolno nam na Ziemi i potem ja wkroczyłem i cię w głowę walnąłem, tak mocno, że zemdlałaś. Proste, co nie?
- Mogłeś z tym ciosem zastopować. Sama sobie bym dała rady. - warknęła.
- Tak, tak. A jakby ci się nie udało to co byś powiedziała dyrekcji? Że przemycasz zapalniczkę do szkoły? Że sparzyłaś je ogniem, bo jesteś obrońcą Sunset Valley, miasta spokoju i miłości, wystarczy, że przejdziesz przez portal ukryty w niektórych lustrach. I, że pomagasz Scathach, uczysz ją zaklęć, a ja walki wręcz i z bronią białą, żeby wygrać magiczną wojnę pomiędzy naszym miastem, a Deadlandem? No bo ja sądzę, że nie. A jeżeli tak to wysłaliby cię do psychiatryka i tyle byśmy cię widzieli. Koniec kropka. Więc się ciesz, że wtedy się pojawiłem.
- No dobrze, nie ekscytuj się tak, panie opanowany, bo to nie ja przespałam cztery wojny, a jeżeli teraz nie pomożemy Scatt, to prześpisz piątą i ostatnią, bo przegramy. - wybiega Rose do swojego pokoju i trzaska drzwiami.
- Co ją ugryzło? - pytam zaciekawiona.
- Mania wyższości. Bo po raz pierwszy zrobiłem coś rozsądnego. Uratowałem ją. No cóż. Bywa. - mruknął Mike i włączył komputer. - Jak chcesz to możesz do niej iść.
- Dobra. - wstaje i idę w kierunku drzwi mojej przyjaciółki. - A mogę coś do picia?
- Pewnie, twoja szklanka z wodą stoi w kuchni.
- Dzięki. - wychodzę, zabierając po drodze picie i wchodzę do pokoju Rose...

środa, 2 listopada 2011

Rozdział IX .

           I kolejny, nudny i zwyczajny dzień. No może nie taki zwyczajny.
- Rose, patrz! - wskazuje palcem na tablice ogłoszeń, gdzie wisi wielki czarny plakat.

Dzień Halloween'owy się zbliża!
Jesteście gotowi na zło? <haha>
Impreza rozpoczyna się 31 października
O godzinie 18:30
Obowiązkowy kostium
Wstęp darmowy dla uczniów szkoły
(Inni płacą 5 zł)

- Wspaniale! Halloween! - mówię podniecona.
- Hall-o-ween? A co to jest? - pyta zdezorientowana.
- No nie mów mi, że nie wiesz? - przytykam rękę do ust, żeby się nie roześmiać.
- No niby skąd mam wiedzieć? - burczy - Przecież mieszkam w Sunset Valley - wyszeptała.
- Ech, Halloween to dzień, w którym ludzie przebierają się za potwory i chodzą od domu do domu, prosząc o cukierki. No wiesz? Potwór Diabelski, zombie, duchy, wampiry i spółka. Chodzisz już trochę do szkół i nie miałaś takiej imprezy?
- Nie. - wzdycha - No ale cóż. Przy najmniej będzie zabawa. Jak tylko Mike się o tym dowie. - uśmiecha się.
- Tak, tak już to widzę. Ty + Mike + impreza = mieszanka wybuchowa - śmieję się.
- No weź, przecież my jesteśmy spokojni. - mówi tak, jakby to było prawdą.
- Masz już plan, co założysz?
- Jeszcze nie! Ale to będzie mroczne! Zobaczysz, kopara ci opadnie! - chichota. - A ty?
- Nie jestem aż tak pomysłowa jak ty, ale coś się wymyśli.
Ktoś nas łapie za barki i potrząsa.
- Zostaw mnie pawianie!
- Odczep się, przecież nic ci nie zrobiłem - odpowiada smutno Mike.
- Urodziłeś się! To jest wielka krzywda! - warczy.
- Nie kłóćcie się!
- Cicho - odpowiada spokojnie - A ty wywłoko, dostaniesz po szkole! - pokazuje rząd ostrych zębów.
- No już się boję. Hahaha! - odpowiada dumnie brat Rose. Lecz ona już mu nie odpowiedziała.
- Chodź Scatty. - ciągnie mnie za rękę - Boże, jakiego ja mam durnego brata! Nie będę rozmawiała z nikim, kto ma niższy poziom IQ niż 10 !
- Daj mu spokój. - syknęłam.
           W tej szkole nigdy nie organizowano Halloweenu. Największą imprezą była dyskoteka, która odbyła się trzy miesiące temu, na której z resztą nie byłam, bo nasza szkoła nie potrafi robić tego typu rzeczy. Ale jeśli postanowiono zrobić Halloween'ową imprezę, to byli gotowi na krytykę albo wreszcie wiedzą jak się do tego zabrać. Nigdy nie projektowałam strojów, lecz wiem, że muszę zrobić coś magicznego. Coś co będzie pasować do tego klimatu.
           No i nadszedł oczekiwany przeze mnie dzień. Szukałam w szafie czegoś konkretnego, co spełniłoby moje oczekiwania. Postanowiłam przebrać się w starą białą sukienkę w koronki i czarne guziczki. Wyciągnęłam z lodówki czerwony sok i wylałam go na przebranie. Tak o, żeby stworzyć efekt krwi. Moje rude włosy zawiązałam w kok, które w niektórych miejscach odstają i opadają na ramiona, co nadaje całości elegancji. Paznokcie maluje na czarno i robię bardzo mroczny makijaż. Na nogi wkładam glany, zakładam płaszcz i wychodzę z domu. Idę po Rose i Mike'a.
           W słuchawkach mojego I-Pod'a słychać: Dancing in the velvet moon. Gdy stoję przed drzwiami zastanawiam się czy zapukać, lecz Rosie mi otwiera.
- Hej hej Scatty! Wchodź - zaprasza mnie ręką do środka.
- A ty jeszcze nie przebrana? - patrzę na nią spod zmrużonych oczu.
- To nie fair, ja też miałam ubrać glany. - wydyma usta - A po za tym, ślicznie wyglądasz!
- Co do butów, to możesz też je ubrać, a i dzięki. - uśmiecham się.
- Wchodź no, a nie dziękuj! - burknęła.
           Weszłam do znanego mi domu, on przynosi mi tyle wspomnień. Te chwile, kiedy byłyśmy szczęśliwe i nie przejmowałyśmy się niczym. Właśnie ta impreza będzie zaliczać się do tych normalnych rzeczy. Nie będziemy się niczym przejmować.
- Masz pomysł za co się przebierzesz? - pytam z zaciekawieniem.
- Oczywiście! Będę wampirem, a bardziej można to nazwać łowcą wampirów, który będzie tym samym stworem.
- A Mike? - pytam z grzeczności.
- To coś co się nazywa moim bratem? Nie wiem. Zamknął się w tym syfie i nie wychodzi. - zaśmiała się.
           Nagle drzwi od pokoju Mike'a otwierają się, a w nich ujawnia się facet w białej, rozpiętej koszuli, która ukazuje pod spodem umięśniony brzuch. Na nogach ma czarne rurki z krokiem w połowie ud. Przeniosłam wzrok do góry. Śnieżno biały kolor skóry kontrastował z różowymi ustami. Jego szare oczy były lekko przymknięte, wyglądał na śpiącego, jakby się właśnie obudził. Włosy miał ułożone w nieład. Zrobiło mi się słabo i upadłam na dywan.
- Co ty tu robisz i co zrobiłeś z Mikiem? - Rose rzuciła się z pięściami na nieznajomego.
- Eej wyluzuj, to ja. - mruknął pociągająco Mike.
- Yyy... - wydusiła - Ogarnij się pajacu!
- Spokój. - warknęłam. - Co ty masz na sobie?
- No.. przebrałem się na Halloween?
- W to? - ryknęłyśmy chórem - A niby kim jesteś? A dobra, nie ważne i tak wyglądasz mrocznie. - dodała Rose.
            Po wszystkich poprawkach wychodzimy do szkoły na imprezę. Wreszcie zacznie się prawdziwy melanż. Wchodzimy do budynku i spotykamy wytapetowane dziewczyny, w spódniczkach i bluzeczkach w dekoltach po pępek. Od razu myślałam, że zwymiotuję Podchodzimy do stołu z przekąskami i nalewamy sobie ponczu. Z sali dochodzi głos DJ'a, który mówi przez mikrofon.

Za trzydzieści minut organizowany jest konkurs miss mroku Halloween. Zapraszamy piękne panie - zaśmiał się - A teraz prosimy na parkiet!

-
Chodź idziemy potańczyć! - krzyknął podniecony Mike.
- Hej, a może zgłoszę się do tego konkursu? Tak dla zabawy? - uśmiecha się.
- Rob co chcesz. - mruknął brat Rose - Chodźmy na parkiet no! - zaczął ze złości tupać.
           Zaczęliśmy tańczyć jak wariaci, w ogóle to my nimi jesteśmy. Szczęśliwi chwilą. Tak zawsze chciałam, tak mogło być. Potknęłam się o własne nogi i upadłam na twarz.
- Scatty! Żyjesz? Ale wyryłaś! - zaczęli się śmiać. Spojrzałam na nich. Oni na prawdę są bliźniakami? Są nie podobni do siebie, mają inne twarze i inaczej się zachowują, ale tą cechę mają wspólną. Są kochanymi przyjaciółmi.

Konkurs miss rozpoczyna się za pięć minut. Dziewczyny, które chcą brać udział w nim proszone są na scenę.
- No cóż, czas na mnie. - zachichotała Rose i po chwili wskoczyła na scenę. Na salę wpadła Katie. Miała na sobie białe kozaczki i sukienkę tego samego koloru. Włosy były tak wycieniowane, że jej głowa stała się dwa razy większa - i dwa razy pusta -  Na pierwszy rzut oka zauważyłam, że ma doklejane rzęsy oraz dziesięciocentymetrowe tipsy. Szybko przyłożyłam dłoń do ust, żeby nie zwrócić wczorajszego obiadu, śniadania i w ogóle jedzenia z całego tygodnia. No dobrze, to jest dyskoteka, ale tematyczna! - pomyślałam. Ruszała się tak powolnym krokiem, jakby nie chciała, żeby ktoś zauważył, że nie potrafi chodzić w butach na obcasie. Przeszła koło mnie z podniesioną głową do góry a za nią jej przyjaciółka Lea.
- Duma cię rozpiera, co? Plastikowa laleczko? - syknęłam, lecz nic mi nie odpowiedziała.
Zaczęły się wybory na miss mroku...

wtorek, 25 października 2011

Rozdział VIII .

          Świat zawirował, wszystko się zmieniło, rodzice są dla mnie czymś przeciętnym. Poniżej normy. To niemożliwe. W ciągu jednej doby stałam się jedyną osobą, która może uratować Sunset Valley i Ziemię. Wszyscy mogą zginąć, jeśli popełnię chodź najmniejszy błąd.
- Rose, ja nie dam sobie rady - szlocham - powiedz mi co mam robić.
- A cierpisz teraz przez stres?
- Tak - mówię, lecz nie wiem o co jej chodzi.
- Chodź za mną. - odpowiada bez entuzjazmu, chwytając mnie za rękę. Podchodzimy do jednego z tych niemagicznych domów i wchodzimy do środka. Widok, który się ujawnia moim oczom, zapiera mi dech w piersiach. Na średniowiecznej sofie, z ciemnego drewna i niebieskiego materiału siedzi zielonooka dziewczyna w kruczoczarnych włosach. Ubrana jest w jedwabną sukienkę do kolan koloru jasnozielonego. Z chińskiej porcelany popija tajemniczy wywar o bardzo słodkim zapachu.
- Poznaj Allison, naszą nimfę uzdrowicielkę, leczy ona wszystkie negatywne emocje jakie w człowiek posiada w sobie.
- Witaj Rose! - wykrzykuje z radością upuszczając filiżankę z rąk. - Kogo tym razem przyprowadziłaś?
- Naszą wojowniczkę, Scathach, potrzebuje twojej pomocy. Oczyść ją, proszę, z tych emocji. Zobacz, ona jest jak kłębek nerwów!
- Podejdź tu, nie bój się niczego. -powiedziała. Czyli ona widzi, że się boję. Pięknie. - Podaj mi dłonie i zamknij oczy, pomyśl o jakimś przyjemnym miejscu. - mruknęła ten tekst, jakby go powtarzała z milion razy.
            W myślach widzę ten sam obraz, który wyobrażam sobie każdego razu. Ja, Rose i Mike, szczęśliwi z tego, że jesteśmy razem, tu i teraz. Czuję, jak moje dłonie stają się bezwładne, opadają pod wpływem swojego ciężaru. Robi mi się lekko.
- Scatty! Obudź się! - krzyczy Rosie z drugiego końca pokoju. - Proszę!
- Co się stało? - mruczę, ocierając rękawami bluzy zlepione oczy - Zasnęłam?
- Tak, lepiej się czujesz? - pyta z zaniepokojeniem w głosie.
- Jakbym była takim piórkiem, tak lekko. - uśmiecham się.
- To dobrze, a teraz chodź.
- Dobrze - burknęłam. - Do zobaczenia Allison! - odwracam się w stronę sofy, lecz jej już nie ma.
           Wchodzimy w ciemny zaułek i przechodzimy przez ten sam, brzydki, czerwony mur. Spoglądam tęsknym wzrokiem na doniczki z kwiatami, lecz żadnego nie zauważam. Przekraczamy skrzypiące drzwi, omijając porozrzucane książki na podłodze i potłuczone flakony.
- Co się stało? - krzyczę. - Gdzie jest Irma?
- Irma! Irma! - woła ją.
Podchodzimy do stolika, na którym leży malutka karteczka z wiadomością napisaną bardzo niewyraźnym pismem :

           Wyruszyłam w poszukiwaniu składników do eliksiru długowieczności, bo skończyły mi się zapasy. Wrócę około za 10 Ziemskich dni.

Eliksir długowieczności? Ile ona żyje? Tyle co moja przyjaciółka, czy więcej? Rose też go pije?
- Ej, Ty też masz taki eliksir? - pytam z zaciekawieniem
- Nie...
- Jak to nie?
- Scatty, nie zrozum mnie źle, ale ja nie umieram, nigdy, no chyba, że będę chciała. - odpowiada z niechęcią.
Zamieram. Ona żyje przez ponad 600 lat i nie zmarła? Nie możliwe. Czy ja też taka będę?
- Nieśmiertelna - szepczę pod nosem i od razu się wzdrygam.
- Nie możemy nic zrobić, musimy czekać. Wróćmy na Ziemię do Mike'a. Musimy w końcu pójść do szkoły.
           Robię to niechętnie, ale jednak tak trzeba. Nie zostanę tu znów. Budzimy się na podłodze w łazience, całe obolałe. Podnoszę głowę w górę i zauważam rozbite szklanki. Podnoszę się z wielkim trudem. Patrzę wkoło. Nikogo nie ma oprócz nas. Z wysiłkiem dźwigam Rose na nogi.
- Idziemy, czy zostajemy?
- Idziemy - uśmiecha się. - Do Mike'a.
- Tak, chciałabym wrócić do tych spokojnych jeszcze chwil.
- No to idziemy do niego. Wrócimy na chwilę tam, gdzie byłyśmy na prawdę szczęśliwe...

środa, 19 października 2011

Rozdział VII .

           Rose fascynuje mnie coraz bardziej. Jest taka magiczna. Jestem przy niej tylko szarym cieniem. To takie niesprawiedliwe, dawniej byłyśmy na równi, miałyśmy takie same problemy : rodzice, szkoła i miłość. Teraz wszystko jest inne, nasz główny dylemat to moje wyszkolenie, wojna i dalsze życie. Jestem główną przeszkodą. Chcę się jeszcze trochę dowiedzieć o moich poprzednich wybranych.
- Opowiedz mi o wcześniejszych wojownikach. Na przykład o tym przede mną. Jaki był?
- Ach, Simon! Facet idealny! Był gdzieś tego wzrostu - wyciąga prostą rękę wysoko w górę -  miał śliczne szare oczy oraz blond włosy. Ciało miał rozbudowane, był umięśniony. Potrafił podnieść na prawdę wielkie ciężary. Dzielnie walczył, lecz zmarł. - wbiła wzrok w ziemię i zaczęła w niej grzebać butem. - Pokochałam go. - jedna łza spada na ziemię i rozpryskuje się. - Na prawdę, walczyłam dla niego, chciałam pokazać jaka jestem, ale on tego nie zauważył. Przytulam ją, wiem jak jest jej ciężko.
- Posłuchaj, jest jeszcze jeden problem.
- Jaki?
- Moja śmierć. Nawet jak przeżyje, to kiedyś w końcu umrę, co nie? - wzdycham. Nie otrzymuję odpowiedzi. Rosie kładzie się na trawie i poklepuje miejsce obok, zapraszając mnie. Gdy obie leżymy, Brzydki sufit zamieniony zostaje w gwiaździste niebo.
- Zawsze o tym marzyłam, by oglądać z tobą gwiazdy. - uśmiecha się lekko. Zostajemy w tym stanie na bardzo długo, że zasypiamy.
           Nie mam snów, widzę tylko czarną, niekończącą się pustkę. Otwieram oczy i widzę, że Rose opiera się na dłoni patrząc w moją stronę.
- Dzień dobry. - promienieje uśmiechem. - Tak sobie pomyślałam, jeśli jednak tu jesteś to trzeba zmienić ci ubranie. Nie będziesz chodziła ciągle w normalnych ciuchach. Ludzie ważniejsi noszą niepowtarzalne ubrania. Spójrz na mnie, ja noszę biały komplecik. A teraz pobawię się przy tobie - z zachwytu klaska w dłonie. - Zobaczmy co my tu mamy. Patrzę jej w oczy widząc ekscytacje i natchnienie.
- Jeśli już jesteś wojowniczką, to musisz mieć jakiś styl dla siebie, i nie, zapomnij o bluzkach i najkach. To ma być coś wyjątkowego.
- Ale posłuchaj, po prostu wyczaruj dla mnie, albo wymów życzenie do wody z fontanny, którą gdzieś tu miałaś. - zaczynam się rozglądać czy przypadkiem nie leży gdzieś na trawie. - Masz ją, prawda?
- No to chyba oczywiste. - sięga do kieszonki jednak znajduje tylko rozbite szkło i mokrą plamę. - Ojej!
- No pięknie, rozbiłaś. - cmokam ustami.
- Zdarza się. Ty się lepiej martw jak tam wrócimy. - mówi.
- Nie ma tu jakiś drzwi albo okna?
- Tam jest okno! - wskazuje palcem na odległe miejsce w ścianie. - Tylko jak się tam dostaniemy.
- Ja już coś wymyślę. - odkąd zostawiłam Jego, stałam się bardziej odważna. Wstaję z trawy i przemieszczam się po murku zgrabnym ruchem. Dosięgam kawałka urwanej ściany. Sprawdzam czy nie spadnę. To jak wspinaczka. Tylko, że bokiem i bez zabezpieczeń. Oddycham ciężko i zaczynam przesuwać się po krótkiej i wąskiej linii zamieszczonej przy ścianie. Ufam tylko sobie. Wyciszam się. Mam już to gdzieś, że Rose panicznie krzyczy tam gdzieś na dole. Mam to gdzieś, że noga cały czas mi się wyślizguje, a ręce robią się mokre od adrenaliny i stresu. Idę. Słyszę tylko nierównomierne bicie serca, które często się poddaje i przestaje dawać znaki, że jeszcze tam jest. Zaczynam spadać, krzyczę tak głośno, że tracę głos. Chcę wołać pomocy, lecz udaje mi się coś wycharczeć na stylu paru literek. Boję się chociaż nie poddaję się. Sama to wymyśliłam i sama muszę przez to przejść. Żywa lub nie. Czuję jak napełnia mnie energia tak potężna, jakby wszyscy wojownicy mi ją oddali. Gdybym zginęła teraz, przegralibyśmy bitwę i byli oddani wiecznym potępieniom. A tak nie może być. W rękach czuję potężną moc, którą bym udźwignęła nawet słonia. Przemieszczam się w stronę zbawiennego okna i wychylam się przez nie. Słońce, świat. Tylko gdzie jesteśmy?
- Wyszłam! Mam pójść po pomoc, czy coś innego? - krzyczę z całych sił, bo okazało się, że już mogę mówić.
- Idź do fontanny i powiedz, żebym znalazła się przy tobie czy coś takiego, po prostu zrób tak żebym się przeteleportowała. - wrzeszczy.
           Biegnę co sił w nogach i ze zdziwieniem orientuję się gdzie jestem. Przecież to granice Sunset Valley. Staję przy murach i staram się być przyjemna dla jednego ze strażników.
- Dzień dobry, jak mija dzień? - uśmiecham się lekko.
- Witaj młoda damo. Skąd pochodzisz?
- Z Ziemi.- wskazuję palcem na wielką planetę nad naszymi głowami. - Moja przyjaciółka Rose, strażniczka.. Zostałyśmy zamknięte na neutralnych polach i nie miałyśmy jak wyjść, wyszłam wysoko zamieszczonym oknem i idę do miasta po wodę życzeń, by ją sprowadzić do siebie.
- Jesteś wojowniczką? - pyta strażnik. Ruchem dłoni woła swojego kolegę. - Ty Henry, ta dziewczyna jest wojowniczką.
- Witaj - uśmiecha się. - Powiedz jak masz na imię?
- Jestem Scathach. A teraz przepraszam, śpieszę się muszę uratować przyjaciółkę. - wbiegam do środka.
- Dobrze, przyjdź jeszcze kiedyś do nas. - krzyczą razem. Cieszę się, że ludzie mnie traktują tak przyjaźnie, pierwszy raz wszyscy mnie akceptują mimo moich krwistych włosów i dziwnego nosa. Nie jestem tu dziwaczką. Jestem doceniana. Lubię to. Nie zastanawiając się, pędzę jak potłuczona do miejsca, by tylko ją uratować. Wypijam i wypowiadam :
- Chcę, by Rosari, strażniczka Sunset Valley, znalazła się przy mnie.
 Patrzę a obok mnie stoi, cała radosna.
- Nudziło mi się bez ciebie. Łaziłam tak bez celu. - burczy - Aż w końcu coś błysło i znalazłam się obok ciebie. To fantastyczne, musisz kiedyś tak spróbować. - ukazuje mi rząd równych zębów -  Chodźmy lepiej do Irmy, poczułam telepatycznie, że czegoś chce od nas...

wtorek, 18 października 2011

Rozdział VI .

- Scatty? Co ty tutaj robisz?
- Co ja tutaj robię? Co ty tutaj robisz? - pytam z gniewem - Miałaś iść do ubikacji, a poszłaś do Irmy!
- To nie tak jak myślisz. Pozwól mi wyjaśnić! - prosi.
- Dobra, dam ci szansę, opowiadaj. - burknęłam.
- No to tak. Jestem Rosari, czyli Rose, urodziłam się sześćset czternaście lat temu. Jestem strażniczką miłości w Sunset Valley. Mój brat Mike też nim jest, tylko że on chroni dobro. Pomagamy wszystkim wojownikom w wojnie pomiędzy naszym miastem a Deadlandem, która odbywa się co sto lat. Tyle, że Mike przespał już cztery z nich. Nie wiem jak on może pamiętać jak ona w ogóle przebiega. - śmieje się nerwowo. - Miałam cię przeprowadzić przez portal i wyszkolić, ale nie potrafiłam. Bałam się, że źle na to zareagujesz, że nie zrozumiesz. Przepraszam.
- Okłamałaś mnie! czemu tak jest, co? Ufałam ci! Cały czas. Powierzałam moje problemy i tajemnice. - mówię załamanym głosem - A jednak potrafiłaś mnie skrzywdzić - zaczynam płakać - Ja muszę iść stąd, wybacz.
           Nie mogę uwierzyć w to. Potrzebuję wsparcia, rozmowy. Ale oprócz Mike i Rose nie mam nikogo. Wybiegam na plac w celu teleportacji, lecz spotykam Justine. Rzucam się jej w ramiona głośno szlochając. Za dużo się wydarzyło. Zaczyna mnie głaskać po głowie.
- Co się stało skarbie?
- Rose, moja przyjaciółka, zdradziła mnie - dławię się własnymi łzami.
Nie chce mieć teraz kontaktu z nikim. Każdy jest fałszywy. Patrzę w niebo. Wielka, przepiękna kula. Gdy tam wrócę nie będę miała nikogo z zaufaniem. Zamknę się w pokoju i nigdy z niego nie wyjdę?
- Wybaczę jej. - mówię.
- Dobrze robisz, przyjaciołom się wszystko wybacza.
           Wracam tam, chociaż nie muszę to chcę, Otwieram po cichu drzwi. Widzę ją usadowioną na krzywym stołku, który się chwieje. Jej twarz jest schowana w dłoniach. Ona płacze. Rozglądam się w poszukiwaniu Irmy, lecz nikogo innego nie widzę.
- Przepraszam. - mówię przez zaciśnięte zęby - wszystko zrozumiałam. Wiem, że chciałaś dla mnie dobrze. Na twoim miejscu prawdopodobnie zrobiłabym to samo.
           Rosie podnosi głowę. Na jej policzkach spływa czarny tusz.
- Jak to? Wybaczasz mi to co ci zrobiłam? - wypowiada to w taki sposób jakby nie wierzyła w to co słyszy.
- Normalnie. A co bym miała zrobić? Wrócić na Ziemię i zamknąć się na wszystko? Oprócz ciebie i Mike'a ja w ogóle nie mam przyjaciół. Pogodziłam się z tym. - mówię spokojnie - Przyszłam uratować razem z tobą i twoim bratem Sunset Valley od przegranej. - uśmiecham się.
           Rosari wstaje z krzesełka tak nagle, że z hukiem upada na ziemię. Przytulamy się mocno. Z zaplecza wychodzi Irma.
- Co tu się stało? - pyta, lecz my nie odpowiadamy - Scathach? Wróciłaś?
- Tak - promienieję uśmiechem i wtulam się w Rose tak mocno, że zaczyna jej brakować oddechu.
- I pomoże nam ocalić miasto!
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś strażniczką miłości. I żyjesz już sześćset czternaście lat! Czuję się przy tobie jak bachor. - wydymam usta w niezadowoleniu - Opowiedz mi coś o sobie, masz jakieś moce? - pytam z nadzieją na pokaz magicznych fajerwerków.
- No mam, chodź pod fontannę. - wyciąga do mnie rękę i uciekamy. Prosimy źródło na neutralne pola - miejsca, w którym nie można nikogo skrzywdzić.
           Staję w wielkiej sali przypominającej tą, kiedy chodziłam na treningi siatkówki. Do sufitu jest tak z dziesięć metrów, albo i więcej. Tylko, że zamiast parkietu jest tu trawa ze stokrotkami. Jeden z latających motyli usiada mi na nosie, że zaczynam się śmiać, tak jakbym od dawna tego nie robiła. Wreszcie spojrzałam na to wszystko z innej perspektywy. Spoglądam na moją przyjaciółkę, uśmiecha się do mnie kołysząc na palcu buteleczkę zawieszoną na sznureczku, w której jest jakiś płyn.
- Co to? - pytam z zaciekawieniem.
- To - wychucha śmiechem - to jest magiczna woda z fontanny. Od czego zaczniemy? Od chłopaków, plaży czy meczu siatkówki?
- Zacznijmy od twoich pokazów magii.
- Muszę? - mamrocze
- Tak, obiecałaś. - posyłam jej delikatny uśmiech.
           Rose wychodzi na środek i wyciąga spod spódnicy srebrny kij. Rozsuwa go jednym ruchem. Wykonuje w powietrzu jakieś litery lub znaki, które układają się w całość.

           Pokaz magii specjalnie dla mojej kochanej przyjaciółki Scatty . <3

Wypowiada pod nosem jakieś zaklęcie i wokół jej postaci pojawia się czerwona aura. Wypowiada następne i z jej kija płynie coś co przypomina iskrę, wielką iskrę na wysokość całych dziesięciu metrów. Kolejne zaklęcie i z jej dłoni wylatują ogniste kule. Powtarza tą czynność i za każdym razem pojawia się coś innego, woda, lód, wiatr, błyskawice. Zaczynam klaskać najgłośniej jak potrafię. Nawet nie jest zmęczona. Podchodzi do mnie.
- Pokazać ci coś jeszcze co pomaga mi trochę w przechytrzeniu wrogów?
- Z wielką przyjemnością to zobaczę. - zamykam oczy i wyobrażam sobie coś magicznego, co jeszcze może zrobić.
- Ja zniknę, a ty pomyśl o jakiejś rzeczy, osobie.
Rozglądam się w jej poszukiwaniu, lecz zaczynam myśleć. W głowie pojawia mi się obraz Mike'a grającego znów w jakieś durne gry, z których ja i Rose zawsze śmiejemy popijając jakieś naturalne soki, które zawsze sobie robimy.
- Myślisz o Miku. I jego żałosnych grach. I o soczkach, które sobie robimy.
- Dobra jesteś. Proszę wyjaśnij mi na czym to polega.
- Jak znikam, mogę odczytać myśli każdego, a jak jestem widzialna to tylko zamiary, na przykład : zjem dziś bułkę. - uśmiecha się.
- A czy ja będę mogła mieć jakieś moce?
- Prawdopodobnie tak. Nigdy żaden wojownik nie pytał o to. Zawsze wystarczała im umiejętność posługiwaniem się magicznym mieczem i tyle. Nikt nie prosił o dodatkowe moce.
- Twoja niewidzialność i tak dalej, działają na Ziemi.
- Tak, czasami mi to nawet pomaga, gdy mam podsłuchać jakąś plotkującą o mnie dziewczynę albo by dowiedzieć się jakie są odpowiedzi na teście.
- Chciałabym się nauczyć wszystkiego, co będzie mi potrzebne. Słyszałam, że za niedługo nadejdzie czas bitwy.
- Tak, ale do tego mimo wszystkiego jest potrzebny mój leniwy brat. Zostawmy to na potem. Dajmy mu się wyspać, bo biedaczek prześpi następną wojnę, a tego już mu nie daruję - żartuje sobie Rose wyciągając pięści przed twarz.
- A co będzie ze mną? Bitwa się skończy, ja się zestarzeje i umrę. A wy zostaniecie. -  pytam.
- Nie wiem jak to będzie. - odpowiada ze smutkiem...