wtorek, 25 października 2011

Rozdział VIII .

          Świat zawirował, wszystko się zmieniło, rodzice są dla mnie czymś przeciętnym. Poniżej normy. To niemożliwe. W ciągu jednej doby stałam się jedyną osobą, która może uratować Sunset Valley i Ziemię. Wszyscy mogą zginąć, jeśli popełnię chodź najmniejszy błąd.
- Rose, ja nie dam sobie rady - szlocham - powiedz mi co mam robić.
- A cierpisz teraz przez stres?
- Tak - mówię, lecz nie wiem o co jej chodzi.
- Chodź za mną. - odpowiada bez entuzjazmu, chwytając mnie za rękę. Podchodzimy do jednego z tych niemagicznych domów i wchodzimy do środka. Widok, który się ujawnia moim oczom, zapiera mi dech w piersiach. Na średniowiecznej sofie, z ciemnego drewna i niebieskiego materiału siedzi zielonooka dziewczyna w kruczoczarnych włosach. Ubrana jest w jedwabną sukienkę do kolan koloru jasnozielonego. Z chińskiej porcelany popija tajemniczy wywar o bardzo słodkim zapachu.
- Poznaj Allison, naszą nimfę uzdrowicielkę, leczy ona wszystkie negatywne emocje jakie w człowiek posiada w sobie.
- Witaj Rose! - wykrzykuje z radością upuszczając filiżankę z rąk. - Kogo tym razem przyprowadziłaś?
- Naszą wojowniczkę, Scathach, potrzebuje twojej pomocy. Oczyść ją, proszę, z tych emocji. Zobacz, ona jest jak kłębek nerwów!
- Podejdź tu, nie bój się niczego. -powiedziała. Czyli ona widzi, że się boję. Pięknie. - Podaj mi dłonie i zamknij oczy, pomyśl o jakimś przyjemnym miejscu. - mruknęła ten tekst, jakby go powtarzała z milion razy.
            W myślach widzę ten sam obraz, który wyobrażam sobie każdego razu. Ja, Rose i Mike, szczęśliwi z tego, że jesteśmy razem, tu i teraz. Czuję, jak moje dłonie stają się bezwładne, opadają pod wpływem swojego ciężaru. Robi mi się lekko.
- Scatty! Obudź się! - krzyczy Rosie z drugiego końca pokoju. - Proszę!
- Co się stało? - mruczę, ocierając rękawami bluzy zlepione oczy - Zasnęłam?
- Tak, lepiej się czujesz? - pyta z zaniepokojeniem w głosie.
- Jakbym była takim piórkiem, tak lekko. - uśmiecham się.
- To dobrze, a teraz chodź.
- Dobrze - burknęłam. - Do zobaczenia Allison! - odwracam się w stronę sofy, lecz jej już nie ma.
           Wchodzimy w ciemny zaułek i przechodzimy przez ten sam, brzydki, czerwony mur. Spoglądam tęsknym wzrokiem na doniczki z kwiatami, lecz żadnego nie zauważam. Przekraczamy skrzypiące drzwi, omijając porozrzucane książki na podłodze i potłuczone flakony.
- Co się stało? - krzyczę. - Gdzie jest Irma?
- Irma! Irma! - woła ją.
Podchodzimy do stolika, na którym leży malutka karteczka z wiadomością napisaną bardzo niewyraźnym pismem :

           Wyruszyłam w poszukiwaniu składników do eliksiru długowieczności, bo skończyły mi się zapasy. Wrócę około za 10 Ziemskich dni.

Eliksir długowieczności? Ile ona żyje? Tyle co moja przyjaciółka, czy więcej? Rose też go pije?
- Ej, Ty też masz taki eliksir? - pytam z zaciekawieniem
- Nie...
- Jak to nie?
- Scatty, nie zrozum mnie źle, ale ja nie umieram, nigdy, no chyba, że będę chciała. - odpowiada z niechęcią.
Zamieram. Ona żyje przez ponad 600 lat i nie zmarła? Nie możliwe. Czy ja też taka będę?
- Nieśmiertelna - szepczę pod nosem i od razu się wzdrygam.
- Nie możemy nic zrobić, musimy czekać. Wróćmy na Ziemię do Mike'a. Musimy w końcu pójść do szkoły.
           Robię to niechętnie, ale jednak tak trzeba. Nie zostanę tu znów. Budzimy się na podłodze w łazience, całe obolałe. Podnoszę głowę w górę i zauważam rozbite szklanki. Podnoszę się z wielkim trudem. Patrzę wkoło. Nikogo nie ma oprócz nas. Z wysiłkiem dźwigam Rose na nogi.
- Idziemy, czy zostajemy?
- Idziemy - uśmiecha się. - Do Mike'a.
- Tak, chciałabym wrócić do tych spokojnych jeszcze chwil.
- No to idziemy do niego. Wrócimy na chwilę tam, gdzie byłyśmy na prawdę szczęśliwe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz