środa, 19 października 2011

Rozdział VII .

           Rose fascynuje mnie coraz bardziej. Jest taka magiczna. Jestem przy niej tylko szarym cieniem. To takie niesprawiedliwe, dawniej byłyśmy na równi, miałyśmy takie same problemy : rodzice, szkoła i miłość. Teraz wszystko jest inne, nasz główny dylemat to moje wyszkolenie, wojna i dalsze życie. Jestem główną przeszkodą. Chcę się jeszcze trochę dowiedzieć o moich poprzednich wybranych.
- Opowiedz mi o wcześniejszych wojownikach. Na przykład o tym przede mną. Jaki był?
- Ach, Simon! Facet idealny! Był gdzieś tego wzrostu - wyciąga prostą rękę wysoko w górę -  miał śliczne szare oczy oraz blond włosy. Ciało miał rozbudowane, był umięśniony. Potrafił podnieść na prawdę wielkie ciężary. Dzielnie walczył, lecz zmarł. - wbiła wzrok w ziemię i zaczęła w niej grzebać butem. - Pokochałam go. - jedna łza spada na ziemię i rozpryskuje się. - Na prawdę, walczyłam dla niego, chciałam pokazać jaka jestem, ale on tego nie zauważył. Przytulam ją, wiem jak jest jej ciężko.
- Posłuchaj, jest jeszcze jeden problem.
- Jaki?
- Moja śmierć. Nawet jak przeżyje, to kiedyś w końcu umrę, co nie? - wzdycham. Nie otrzymuję odpowiedzi. Rosie kładzie się na trawie i poklepuje miejsce obok, zapraszając mnie. Gdy obie leżymy, Brzydki sufit zamieniony zostaje w gwiaździste niebo.
- Zawsze o tym marzyłam, by oglądać z tobą gwiazdy. - uśmiecha się lekko. Zostajemy w tym stanie na bardzo długo, że zasypiamy.
           Nie mam snów, widzę tylko czarną, niekończącą się pustkę. Otwieram oczy i widzę, że Rose opiera się na dłoni patrząc w moją stronę.
- Dzień dobry. - promienieje uśmiechem. - Tak sobie pomyślałam, jeśli jednak tu jesteś to trzeba zmienić ci ubranie. Nie będziesz chodziła ciągle w normalnych ciuchach. Ludzie ważniejsi noszą niepowtarzalne ubrania. Spójrz na mnie, ja noszę biały komplecik. A teraz pobawię się przy tobie - z zachwytu klaska w dłonie. - Zobaczmy co my tu mamy. Patrzę jej w oczy widząc ekscytacje i natchnienie.
- Jeśli już jesteś wojowniczką, to musisz mieć jakiś styl dla siebie, i nie, zapomnij o bluzkach i najkach. To ma być coś wyjątkowego.
- Ale posłuchaj, po prostu wyczaruj dla mnie, albo wymów życzenie do wody z fontanny, którą gdzieś tu miałaś. - zaczynam się rozglądać czy przypadkiem nie leży gdzieś na trawie. - Masz ją, prawda?
- No to chyba oczywiste. - sięga do kieszonki jednak znajduje tylko rozbite szkło i mokrą plamę. - Ojej!
- No pięknie, rozbiłaś. - cmokam ustami.
- Zdarza się. Ty się lepiej martw jak tam wrócimy. - mówi.
- Nie ma tu jakiś drzwi albo okna?
- Tam jest okno! - wskazuje palcem na odległe miejsce w ścianie. - Tylko jak się tam dostaniemy.
- Ja już coś wymyślę. - odkąd zostawiłam Jego, stałam się bardziej odważna. Wstaję z trawy i przemieszczam się po murku zgrabnym ruchem. Dosięgam kawałka urwanej ściany. Sprawdzam czy nie spadnę. To jak wspinaczka. Tylko, że bokiem i bez zabezpieczeń. Oddycham ciężko i zaczynam przesuwać się po krótkiej i wąskiej linii zamieszczonej przy ścianie. Ufam tylko sobie. Wyciszam się. Mam już to gdzieś, że Rose panicznie krzyczy tam gdzieś na dole. Mam to gdzieś, że noga cały czas mi się wyślizguje, a ręce robią się mokre od adrenaliny i stresu. Idę. Słyszę tylko nierównomierne bicie serca, które często się poddaje i przestaje dawać znaki, że jeszcze tam jest. Zaczynam spadać, krzyczę tak głośno, że tracę głos. Chcę wołać pomocy, lecz udaje mi się coś wycharczeć na stylu paru literek. Boję się chociaż nie poddaję się. Sama to wymyśliłam i sama muszę przez to przejść. Żywa lub nie. Czuję jak napełnia mnie energia tak potężna, jakby wszyscy wojownicy mi ją oddali. Gdybym zginęła teraz, przegralibyśmy bitwę i byli oddani wiecznym potępieniom. A tak nie może być. W rękach czuję potężną moc, którą bym udźwignęła nawet słonia. Przemieszczam się w stronę zbawiennego okna i wychylam się przez nie. Słońce, świat. Tylko gdzie jesteśmy?
- Wyszłam! Mam pójść po pomoc, czy coś innego? - krzyczę z całych sił, bo okazało się, że już mogę mówić.
- Idź do fontanny i powiedz, żebym znalazła się przy tobie czy coś takiego, po prostu zrób tak żebym się przeteleportowała. - wrzeszczy.
           Biegnę co sił w nogach i ze zdziwieniem orientuję się gdzie jestem. Przecież to granice Sunset Valley. Staję przy murach i staram się być przyjemna dla jednego ze strażników.
- Dzień dobry, jak mija dzień? - uśmiecham się lekko.
- Witaj młoda damo. Skąd pochodzisz?
- Z Ziemi.- wskazuję palcem na wielką planetę nad naszymi głowami. - Moja przyjaciółka Rose, strażniczka.. Zostałyśmy zamknięte na neutralnych polach i nie miałyśmy jak wyjść, wyszłam wysoko zamieszczonym oknem i idę do miasta po wodę życzeń, by ją sprowadzić do siebie.
- Jesteś wojowniczką? - pyta strażnik. Ruchem dłoni woła swojego kolegę. - Ty Henry, ta dziewczyna jest wojowniczką.
- Witaj - uśmiecha się. - Powiedz jak masz na imię?
- Jestem Scathach. A teraz przepraszam, śpieszę się muszę uratować przyjaciółkę. - wbiegam do środka.
- Dobrze, przyjdź jeszcze kiedyś do nas. - krzyczą razem. Cieszę się, że ludzie mnie traktują tak przyjaźnie, pierwszy raz wszyscy mnie akceptują mimo moich krwistych włosów i dziwnego nosa. Nie jestem tu dziwaczką. Jestem doceniana. Lubię to. Nie zastanawiając się, pędzę jak potłuczona do miejsca, by tylko ją uratować. Wypijam i wypowiadam :
- Chcę, by Rosari, strażniczka Sunset Valley, znalazła się przy mnie.
 Patrzę a obok mnie stoi, cała radosna.
- Nudziło mi się bez ciebie. Łaziłam tak bez celu. - burczy - Aż w końcu coś błysło i znalazłam się obok ciebie. To fantastyczne, musisz kiedyś tak spróbować. - ukazuje mi rząd równych zębów -  Chodźmy lepiej do Irmy, poczułam telepatycznie, że czegoś chce od nas...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz