wtorek, 25 października 2011

Rozdział VIII .

          Świat zawirował, wszystko się zmieniło, rodzice są dla mnie czymś przeciętnym. Poniżej normy. To niemożliwe. W ciągu jednej doby stałam się jedyną osobą, która może uratować Sunset Valley i Ziemię. Wszyscy mogą zginąć, jeśli popełnię chodź najmniejszy błąd.
- Rose, ja nie dam sobie rady - szlocham - powiedz mi co mam robić.
- A cierpisz teraz przez stres?
- Tak - mówię, lecz nie wiem o co jej chodzi.
- Chodź za mną. - odpowiada bez entuzjazmu, chwytając mnie za rękę. Podchodzimy do jednego z tych niemagicznych domów i wchodzimy do środka. Widok, który się ujawnia moim oczom, zapiera mi dech w piersiach. Na średniowiecznej sofie, z ciemnego drewna i niebieskiego materiału siedzi zielonooka dziewczyna w kruczoczarnych włosach. Ubrana jest w jedwabną sukienkę do kolan koloru jasnozielonego. Z chińskiej porcelany popija tajemniczy wywar o bardzo słodkim zapachu.
- Poznaj Allison, naszą nimfę uzdrowicielkę, leczy ona wszystkie negatywne emocje jakie w człowiek posiada w sobie.
- Witaj Rose! - wykrzykuje z radością upuszczając filiżankę z rąk. - Kogo tym razem przyprowadziłaś?
- Naszą wojowniczkę, Scathach, potrzebuje twojej pomocy. Oczyść ją, proszę, z tych emocji. Zobacz, ona jest jak kłębek nerwów!
- Podejdź tu, nie bój się niczego. -powiedziała. Czyli ona widzi, że się boję. Pięknie. - Podaj mi dłonie i zamknij oczy, pomyśl o jakimś przyjemnym miejscu. - mruknęła ten tekst, jakby go powtarzała z milion razy.
            W myślach widzę ten sam obraz, który wyobrażam sobie każdego razu. Ja, Rose i Mike, szczęśliwi z tego, że jesteśmy razem, tu i teraz. Czuję, jak moje dłonie stają się bezwładne, opadają pod wpływem swojego ciężaru. Robi mi się lekko.
- Scatty! Obudź się! - krzyczy Rosie z drugiego końca pokoju. - Proszę!
- Co się stało? - mruczę, ocierając rękawami bluzy zlepione oczy - Zasnęłam?
- Tak, lepiej się czujesz? - pyta z zaniepokojeniem w głosie.
- Jakbym była takim piórkiem, tak lekko. - uśmiecham się.
- To dobrze, a teraz chodź.
- Dobrze - burknęłam. - Do zobaczenia Allison! - odwracam się w stronę sofy, lecz jej już nie ma.
           Wchodzimy w ciemny zaułek i przechodzimy przez ten sam, brzydki, czerwony mur. Spoglądam tęsknym wzrokiem na doniczki z kwiatami, lecz żadnego nie zauważam. Przekraczamy skrzypiące drzwi, omijając porozrzucane książki na podłodze i potłuczone flakony.
- Co się stało? - krzyczę. - Gdzie jest Irma?
- Irma! Irma! - woła ją.
Podchodzimy do stolika, na którym leży malutka karteczka z wiadomością napisaną bardzo niewyraźnym pismem :

           Wyruszyłam w poszukiwaniu składników do eliksiru długowieczności, bo skończyły mi się zapasy. Wrócę około za 10 Ziemskich dni.

Eliksir długowieczności? Ile ona żyje? Tyle co moja przyjaciółka, czy więcej? Rose też go pije?
- Ej, Ty też masz taki eliksir? - pytam z zaciekawieniem
- Nie...
- Jak to nie?
- Scatty, nie zrozum mnie źle, ale ja nie umieram, nigdy, no chyba, że będę chciała. - odpowiada z niechęcią.
Zamieram. Ona żyje przez ponad 600 lat i nie zmarła? Nie możliwe. Czy ja też taka będę?
- Nieśmiertelna - szepczę pod nosem i od razu się wzdrygam.
- Nie możemy nic zrobić, musimy czekać. Wróćmy na Ziemię do Mike'a. Musimy w końcu pójść do szkoły.
           Robię to niechętnie, ale jednak tak trzeba. Nie zostanę tu znów. Budzimy się na podłodze w łazience, całe obolałe. Podnoszę głowę w górę i zauważam rozbite szklanki. Podnoszę się z wielkim trudem. Patrzę wkoło. Nikogo nie ma oprócz nas. Z wysiłkiem dźwigam Rose na nogi.
- Idziemy, czy zostajemy?
- Idziemy - uśmiecha się. - Do Mike'a.
- Tak, chciałabym wrócić do tych spokojnych jeszcze chwil.
- No to idziemy do niego. Wrócimy na chwilę tam, gdzie byłyśmy na prawdę szczęśliwe...

środa, 19 października 2011

Rozdział VII .

           Rose fascynuje mnie coraz bardziej. Jest taka magiczna. Jestem przy niej tylko szarym cieniem. To takie niesprawiedliwe, dawniej byłyśmy na równi, miałyśmy takie same problemy : rodzice, szkoła i miłość. Teraz wszystko jest inne, nasz główny dylemat to moje wyszkolenie, wojna i dalsze życie. Jestem główną przeszkodą. Chcę się jeszcze trochę dowiedzieć o moich poprzednich wybranych.
- Opowiedz mi o wcześniejszych wojownikach. Na przykład o tym przede mną. Jaki był?
- Ach, Simon! Facet idealny! Był gdzieś tego wzrostu - wyciąga prostą rękę wysoko w górę -  miał śliczne szare oczy oraz blond włosy. Ciało miał rozbudowane, był umięśniony. Potrafił podnieść na prawdę wielkie ciężary. Dzielnie walczył, lecz zmarł. - wbiła wzrok w ziemię i zaczęła w niej grzebać butem. - Pokochałam go. - jedna łza spada na ziemię i rozpryskuje się. - Na prawdę, walczyłam dla niego, chciałam pokazać jaka jestem, ale on tego nie zauważył. Przytulam ją, wiem jak jest jej ciężko.
- Posłuchaj, jest jeszcze jeden problem.
- Jaki?
- Moja śmierć. Nawet jak przeżyje, to kiedyś w końcu umrę, co nie? - wzdycham. Nie otrzymuję odpowiedzi. Rosie kładzie się na trawie i poklepuje miejsce obok, zapraszając mnie. Gdy obie leżymy, Brzydki sufit zamieniony zostaje w gwiaździste niebo.
- Zawsze o tym marzyłam, by oglądać z tobą gwiazdy. - uśmiecha się lekko. Zostajemy w tym stanie na bardzo długo, że zasypiamy.
           Nie mam snów, widzę tylko czarną, niekończącą się pustkę. Otwieram oczy i widzę, że Rose opiera się na dłoni patrząc w moją stronę.
- Dzień dobry. - promienieje uśmiechem. - Tak sobie pomyślałam, jeśli jednak tu jesteś to trzeba zmienić ci ubranie. Nie będziesz chodziła ciągle w normalnych ciuchach. Ludzie ważniejsi noszą niepowtarzalne ubrania. Spójrz na mnie, ja noszę biały komplecik. A teraz pobawię się przy tobie - z zachwytu klaska w dłonie. - Zobaczmy co my tu mamy. Patrzę jej w oczy widząc ekscytacje i natchnienie.
- Jeśli już jesteś wojowniczką, to musisz mieć jakiś styl dla siebie, i nie, zapomnij o bluzkach i najkach. To ma być coś wyjątkowego.
- Ale posłuchaj, po prostu wyczaruj dla mnie, albo wymów życzenie do wody z fontanny, którą gdzieś tu miałaś. - zaczynam się rozglądać czy przypadkiem nie leży gdzieś na trawie. - Masz ją, prawda?
- No to chyba oczywiste. - sięga do kieszonki jednak znajduje tylko rozbite szkło i mokrą plamę. - Ojej!
- No pięknie, rozbiłaś. - cmokam ustami.
- Zdarza się. Ty się lepiej martw jak tam wrócimy. - mówi.
- Nie ma tu jakiś drzwi albo okna?
- Tam jest okno! - wskazuje palcem na odległe miejsce w ścianie. - Tylko jak się tam dostaniemy.
- Ja już coś wymyślę. - odkąd zostawiłam Jego, stałam się bardziej odważna. Wstaję z trawy i przemieszczam się po murku zgrabnym ruchem. Dosięgam kawałka urwanej ściany. Sprawdzam czy nie spadnę. To jak wspinaczka. Tylko, że bokiem i bez zabezpieczeń. Oddycham ciężko i zaczynam przesuwać się po krótkiej i wąskiej linii zamieszczonej przy ścianie. Ufam tylko sobie. Wyciszam się. Mam już to gdzieś, że Rose panicznie krzyczy tam gdzieś na dole. Mam to gdzieś, że noga cały czas mi się wyślizguje, a ręce robią się mokre od adrenaliny i stresu. Idę. Słyszę tylko nierównomierne bicie serca, które często się poddaje i przestaje dawać znaki, że jeszcze tam jest. Zaczynam spadać, krzyczę tak głośno, że tracę głos. Chcę wołać pomocy, lecz udaje mi się coś wycharczeć na stylu paru literek. Boję się chociaż nie poddaję się. Sama to wymyśliłam i sama muszę przez to przejść. Żywa lub nie. Czuję jak napełnia mnie energia tak potężna, jakby wszyscy wojownicy mi ją oddali. Gdybym zginęła teraz, przegralibyśmy bitwę i byli oddani wiecznym potępieniom. A tak nie może być. W rękach czuję potężną moc, którą bym udźwignęła nawet słonia. Przemieszczam się w stronę zbawiennego okna i wychylam się przez nie. Słońce, świat. Tylko gdzie jesteśmy?
- Wyszłam! Mam pójść po pomoc, czy coś innego? - krzyczę z całych sił, bo okazało się, że już mogę mówić.
- Idź do fontanny i powiedz, żebym znalazła się przy tobie czy coś takiego, po prostu zrób tak żebym się przeteleportowała. - wrzeszczy.
           Biegnę co sił w nogach i ze zdziwieniem orientuję się gdzie jestem. Przecież to granice Sunset Valley. Staję przy murach i staram się być przyjemna dla jednego ze strażników.
- Dzień dobry, jak mija dzień? - uśmiecham się lekko.
- Witaj młoda damo. Skąd pochodzisz?
- Z Ziemi.- wskazuję palcem na wielką planetę nad naszymi głowami. - Moja przyjaciółka Rose, strażniczka.. Zostałyśmy zamknięte na neutralnych polach i nie miałyśmy jak wyjść, wyszłam wysoko zamieszczonym oknem i idę do miasta po wodę życzeń, by ją sprowadzić do siebie.
- Jesteś wojowniczką? - pyta strażnik. Ruchem dłoni woła swojego kolegę. - Ty Henry, ta dziewczyna jest wojowniczką.
- Witaj - uśmiecha się. - Powiedz jak masz na imię?
- Jestem Scathach. A teraz przepraszam, śpieszę się muszę uratować przyjaciółkę. - wbiegam do środka.
- Dobrze, przyjdź jeszcze kiedyś do nas. - krzyczą razem. Cieszę się, że ludzie mnie traktują tak przyjaźnie, pierwszy raz wszyscy mnie akceptują mimo moich krwistych włosów i dziwnego nosa. Nie jestem tu dziwaczką. Jestem doceniana. Lubię to. Nie zastanawiając się, pędzę jak potłuczona do miejsca, by tylko ją uratować. Wypijam i wypowiadam :
- Chcę, by Rosari, strażniczka Sunset Valley, znalazła się przy mnie.
 Patrzę a obok mnie stoi, cała radosna.
- Nudziło mi się bez ciebie. Łaziłam tak bez celu. - burczy - Aż w końcu coś błysło i znalazłam się obok ciebie. To fantastyczne, musisz kiedyś tak spróbować. - ukazuje mi rząd równych zębów -  Chodźmy lepiej do Irmy, poczułam telepatycznie, że czegoś chce od nas...

wtorek, 18 października 2011

Rozdział VI .

- Scatty? Co ty tutaj robisz?
- Co ja tutaj robię? Co ty tutaj robisz? - pytam z gniewem - Miałaś iść do ubikacji, a poszłaś do Irmy!
- To nie tak jak myślisz. Pozwól mi wyjaśnić! - prosi.
- Dobra, dam ci szansę, opowiadaj. - burknęłam.
- No to tak. Jestem Rosari, czyli Rose, urodziłam się sześćset czternaście lat temu. Jestem strażniczką miłości w Sunset Valley. Mój brat Mike też nim jest, tylko że on chroni dobro. Pomagamy wszystkim wojownikom w wojnie pomiędzy naszym miastem a Deadlandem, która odbywa się co sto lat. Tyle, że Mike przespał już cztery z nich. Nie wiem jak on może pamiętać jak ona w ogóle przebiega. - śmieje się nerwowo. - Miałam cię przeprowadzić przez portal i wyszkolić, ale nie potrafiłam. Bałam się, że źle na to zareagujesz, że nie zrozumiesz. Przepraszam.
- Okłamałaś mnie! czemu tak jest, co? Ufałam ci! Cały czas. Powierzałam moje problemy i tajemnice. - mówię załamanym głosem - A jednak potrafiłaś mnie skrzywdzić - zaczynam płakać - Ja muszę iść stąd, wybacz.
           Nie mogę uwierzyć w to. Potrzebuję wsparcia, rozmowy. Ale oprócz Mike i Rose nie mam nikogo. Wybiegam na plac w celu teleportacji, lecz spotykam Justine. Rzucam się jej w ramiona głośno szlochając. Za dużo się wydarzyło. Zaczyna mnie głaskać po głowie.
- Co się stało skarbie?
- Rose, moja przyjaciółka, zdradziła mnie - dławię się własnymi łzami.
Nie chce mieć teraz kontaktu z nikim. Każdy jest fałszywy. Patrzę w niebo. Wielka, przepiękna kula. Gdy tam wrócę nie będę miała nikogo z zaufaniem. Zamknę się w pokoju i nigdy z niego nie wyjdę?
- Wybaczę jej. - mówię.
- Dobrze robisz, przyjaciołom się wszystko wybacza.
           Wracam tam, chociaż nie muszę to chcę, Otwieram po cichu drzwi. Widzę ją usadowioną na krzywym stołku, który się chwieje. Jej twarz jest schowana w dłoniach. Ona płacze. Rozglądam się w poszukiwaniu Irmy, lecz nikogo innego nie widzę.
- Przepraszam. - mówię przez zaciśnięte zęby - wszystko zrozumiałam. Wiem, że chciałaś dla mnie dobrze. Na twoim miejscu prawdopodobnie zrobiłabym to samo.
           Rosie podnosi głowę. Na jej policzkach spływa czarny tusz.
- Jak to? Wybaczasz mi to co ci zrobiłam? - wypowiada to w taki sposób jakby nie wierzyła w to co słyszy.
- Normalnie. A co bym miała zrobić? Wrócić na Ziemię i zamknąć się na wszystko? Oprócz ciebie i Mike'a ja w ogóle nie mam przyjaciół. Pogodziłam się z tym. - mówię spokojnie - Przyszłam uratować razem z tobą i twoim bratem Sunset Valley od przegranej. - uśmiecham się.
           Rosari wstaje z krzesełka tak nagle, że z hukiem upada na ziemię. Przytulamy się mocno. Z zaplecza wychodzi Irma.
- Co tu się stało? - pyta, lecz my nie odpowiadamy - Scathach? Wróciłaś?
- Tak - promienieję uśmiechem i wtulam się w Rose tak mocno, że zaczyna jej brakować oddechu.
- I pomoże nam ocalić miasto!
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś strażniczką miłości. I żyjesz już sześćset czternaście lat! Czuję się przy tobie jak bachor. - wydymam usta w niezadowoleniu - Opowiedz mi coś o sobie, masz jakieś moce? - pytam z nadzieją na pokaz magicznych fajerwerków.
- No mam, chodź pod fontannę. - wyciąga do mnie rękę i uciekamy. Prosimy źródło na neutralne pola - miejsca, w którym nie można nikogo skrzywdzić.
           Staję w wielkiej sali przypominającej tą, kiedy chodziłam na treningi siatkówki. Do sufitu jest tak z dziesięć metrów, albo i więcej. Tylko, że zamiast parkietu jest tu trawa ze stokrotkami. Jeden z latających motyli usiada mi na nosie, że zaczynam się śmiać, tak jakbym od dawna tego nie robiła. Wreszcie spojrzałam na to wszystko z innej perspektywy. Spoglądam na moją przyjaciółkę, uśmiecha się do mnie kołysząc na palcu buteleczkę zawieszoną na sznureczku, w której jest jakiś płyn.
- Co to? - pytam z zaciekawieniem.
- To - wychucha śmiechem - to jest magiczna woda z fontanny. Od czego zaczniemy? Od chłopaków, plaży czy meczu siatkówki?
- Zacznijmy od twoich pokazów magii.
- Muszę? - mamrocze
- Tak, obiecałaś. - posyłam jej delikatny uśmiech.
           Rose wychodzi na środek i wyciąga spod spódnicy srebrny kij. Rozsuwa go jednym ruchem. Wykonuje w powietrzu jakieś litery lub znaki, które układają się w całość.

           Pokaz magii specjalnie dla mojej kochanej przyjaciółki Scatty . <3

Wypowiada pod nosem jakieś zaklęcie i wokół jej postaci pojawia się czerwona aura. Wypowiada następne i z jej kija płynie coś co przypomina iskrę, wielką iskrę na wysokość całych dziesięciu metrów. Kolejne zaklęcie i z jej dłoni wylatują ogniste kule. Powtarza tą czynność i za każdym razem pojawia się coś innego, woda, lód, wiatr, błyskawice. Zaczynam klaskać najgłośniej jak potrafię. Nawet nie jest zmęczona. Podchodzi do mnie.
- Pokazać ci coś jeszcze co pomaga mi trochę w przechytrzeniu wrogów?
- Z wielką przyjemnością to zobaczę. - zamykam oczy i wyobrażam sobie coś magicznego, co jeszcze może zrobić.
- Ja zniknę, a ty pomyśl o jakiejś rzeczy, osobie.
Rozglądam się w jej poszukiwaniu, lecz zaczynam myśleć. W głowie pojawia mi się obraz Mike'a grającego znów w jakieś durne gry, z których ja i Rose zawsze śmiejemy popijając jakieś naturalne soki, które zawsze sobie robimy.
- Myślisz o Miku. I jego żałosnych grach. I o soczkach, które sobie robimy.
- Dobra jesteś. Proszę wyjaśnij mi na czym to polega.
- Jak znikam, mogę odczytać myśli każdego, a jak jestem widzialna to tylko zamiary, na przykład : zjem dziś bułkę. - uśmiecha się.
- A czy ja będę mogła mieć jakieś moce?
- Prawdopodobnie tak. Nigdy żaden wojownik nie pytał o to. Zawsze wystarczała im umiejętność posługiwaniem się magicznym mieczem i tyle. Nikt nie prosił o dodatkowe moce.
- Twoja niewidzialność i tak dalej, działają na Ziemi.
- Tak, czasami mi to nawet pomaga, gdy mam podsłuchać jakąś plotkującą o mnie dziewczynę albo by dowiedzieć się jakie są odpowiedzi na teście.
- Chciałabym się nauczyć wszystkiego, co będzie mi potrzebne. Słyszałam, że za niedługo nadejdzie czas bitwy.
- Tak, ale do tego mimo wszystkiego jest potrzebny mój leniwy brat. Zostawmy to na potem. Dajmy mu się wyspać, bo biedaczek prześpi następną wojnę, a tego już mu nie daruję - żartuje sobie Rose wyciągając pięści przed twarz.
- A co będzie ze mną? Bitwa się skończy, ja się zestarzeje i umrę. A wy zostaniecie. -  pytam.
- Nie wiem jak to będzie. - odpowiada ze smutkiem...

Rozdział V .

           Rose z zaciekawieniem patrzyła na lustro. Widać było w jej oczach przebłysk tajemnicy, ale nie śmiałam zapytać, co ukrywa. Odwróciła głowę w moją stronę, patrzyła na mnie takim proszącym wzrokiem, lecz nie wiedziałam o co chodzi.
- No co? - zapytałam.
- Otwórz je. - odpowiedziała tak od niechcenia.
- Na prawdę tego chcesz?
- Tak.
- Nie wiem czy mi się to uda. - powiedziałam sama do siebie.
Na prawdę nie wiedziałam jak się do tego mam zabrać, nie otwierałam nigdy tego lustra. Ale nie poddawałam się. Nie mogłam inaczej. Pomyślałaby, że kłamię. Uwierzyłam. Zamknęłam oczy i poprosiłam o to, by lustro, w którym kryje się portal, otworzyło się. Widziałam to świecące światło, które nas otaczało, ten wiatr co rozczesywał nasze włosy. Poprosiłam mocno jeszcze raz. Wtedy otworzyłam oczy. Lustro na prawdę świeciło! Tym samym blaskiem co wczoraj. Chwyciłam Rose za rękę i położyłam swoją dłoń na lustrzanej powierzchni. Portal się otworzył. Wchłonął najpierw mnie, a potem ją. I znowu ten ciemny pokój. Otwieram drzwi i znowu brak mi słów. Ten widok zawsze będzie tak na mnie działał. Spoglądam na moją przyjaciółkę. Wygląda trochę inaczej niż na Ziemi. Ma na sobie białą marynarkę, białą spódniczkę i śliczne białe buty. Jej brązowe włosy są teraz luźno rozpuszczone na ramionach i lekko pofalowane.
- Eej, cz ty przypadkiem nie byłaś inaczej ubrana?
- Nie wiem skąd to się wzięło, może nie tolerują mojego ubioru i postanowili je zamienić na to. - wskazuje palcem na siebie.
- No to chodź, oprowadzę cię. - zachęcam. Ruszam w kierunku fontanny życzeń. Byłam tu tylko raz, ale wszystko kocham. Jakbym to znała od urodzenia.
- Ta fontanna spełnia każde życzenie. Wystarczy, że napijesz się i wypowiesz je.
- Na prawdę? - mówi z podnieceniem.
- Tak. - uśmiecham się, widząc, że Rose też się tu podoba.
- Poznałabym cię z Justine, ale nie mogę jej znaleźć.
- Trudno. Oprowadź mnie! Chcę znać każdy metr tego miasta
Wyruszamy w długą podróż po mieście. Sama odwiedziłam tylko domek Irmy i rynek. Więcej miejsc nie znam. Lecz nie mogę sprawić by była smutna. Mijamy domki, parki, centra handlowe, sklepy i biura. Wszystko tu jest takie przyjemnie miłe. Architektura, której jeszcze nikt nie zna jest nieziemska. Przystajemy przy jednym z domów. Potężne, drewniane drzwi są centrum wszystkiego. Po bokach rozstawione są niebieskie okienka z czerwonymi zasłonkami w środku. Gdy spoglądam na dach zdaje mi się, jakby był z czekolady. Wzdycham. Tu jest pięknie.
- Pokaż mi Irmę.
- Niestety to nie możliwe... - odpowiadam smutnie.
- Czemu? 
- Ponieważ Justine użyła magii do przejścia przez mur, a ja nie posiadam takich zdolności. Proszę wracajmy na rynek. Strasznie mnie nogi bolą. Z resztą mam ochotę na pysznego loda.
           Ruszyłyśmy w kierunku mi przeznaczonym. Z przyjemnością rozmarzyłam się o zimnej porcji orzechowego cudu. Na języku już czułam jego smak. Droga była strasznie krótka. Kładę się na jednej z ławek opuszczając zmęczone nogi. Rose siedzi obok mnie z miną, jakby chciała gdzieś pójść.
- Wiesz. Idę poszukać toalety. Wrócę gdzieś za 10 minut.
- Ok. - odpowiadam. Ufam jej. Mam nadzieję, że się nie zgubi. Wstaję resztą sił i idę do baru. Jestem strasznie głodna. Zamawiam sobie tosta z salami. Kocham to. Według mojego wyczucia już minęło tak z 30 minut. Gdy kończę mój posiłek udaję się w kierunku fontanny. Wypijam z niej łyk i wypowiadam życzenie:
- Chcę odnaleźć Rose.
Nad moją głową wiruje światło, które podpowiada mi jak mam iść. Jakimś dziwnym trafem znajduje się w ciemnej uliczce. Mur. Pięknie.
- Niby jak mam go przejść? - wzdycham z podenerwowaniem. Opieram o niego dłoń i w momencie tracę równowagę. Przeszłam przez niego. Spoglądam na doniczkę z tulipanami. Przynajmniej to jest normalne tutaj. No ale co robi Rose u Irmy? Podchodzę do drzwi i mam zamiar je otworzyć, lecz w środku słyszę kłótnię.
- No i po co ją tu ściągnęłaś? - warczy jakaś dziewczyna. To Rose!
- Przecież wiesz, że nie ma czasu. Musimy ją wyszkolić, by mogła nas ocalić. - odpowiada spokojnie Irma.
- No może i tak. Ale jednak wystawiłaś moją przyjaźń na próbę!
- Ona jest w Sunset Valley?
- Tak. - wzdycha - Czeka na mnie na placu przy fontannie.
- Musimy ją nauczyć obrony i ataku przed demonami! - podnosi głos czarodziejka. - Ty Rosie, musisz jej wszystko wyjaśnić.
Nie wytrzymuję. To boli. Otwieram z hukiem drzwi. Wszystkie osoby znajdujące się w domku odwracają się w moją stronę.
- Rose, o co tu chodzi....

poniedziałek, 17 października 2011

Rozdział IV .

           Rose już czeka na mnie w szatni lekko tupiąc nogą w miejscu. Widać, że jest strasznie zdenerwowana.
- No ładnie, ładnie. Kogo my tu mamy? Pannę idę do domu, bo będę płakać i nie będę odbierać telefonów? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- O co ci znów chodzi? Znowu sobie coś ubzdurałaś? - burknęłam i zajęłam się zmianą obuwia.
- Halo! Ziemia do Scatt! Wysłałam ci chyba z milion smsów!
Z zaciekawieniem spoglądam na skrzynkę odbiorczą w telefonie.
- Nie możliwe. - pokazuje jej telefon przed samym nosem - nic nie ma.
- No ale jak to? Przecież pisałam do ciebie. - Rose wyciąga swojego Blueberry. - Dobra, pomyliłam się. Wysyłałam sms na twój stary numer. - westchnęła nerwowo. - Czemu ja go jeszcze mam? - mówi sama do siebie.
- Muszę z tobą porozmawiać i to na poważnie - mówię.
- Teraz?
- No nie wiem. To będzie raczej dłuuga rozmowa. - wzdycham.
- Mamy jeszcze pół godziny do lekcji, no chyba, że uciekniemy?
- Dobry pomysł. - odpowiadam z zaciekawieniem, bo to zawsze ja oferowałam wagary.
Idziemy do tylnego wyjścia, gdy przy drzwiach spotykamy pana McCurdy.
- Dzień dobry proszę Pana. - mówimy chórkiem.
- Hej laski. - pan McCurdy uśmiecha się. Lubimy go. Jest jedynym wyluzowanym nauczycielem. Zawsze idzie z nim porozmawiać. - Gdzie się wybieracie?
- No wie Pan, musimy porozmawiać między sobą na poważny temat, a tutaj się nie da, po za tym te parę minut do dzwonka nam nie starczą. Wpuści nas Pan potem.
- Ok. Trzymajcie się. - uśmiecha się.
- Do zobaczenia proszę Pana. - odpowiadamy.
           Idziemy do naszego Ziemskiego parku, który różni się każdym centymetrem kwadratowym. Zaśmiecone trawniki i popisane ławki nie przypominają nieziemską urodę Sunset Valley. Siadamy na jednej z tych czyściejszych ławek. Oddycham głęboko.
- Na pewno wszystko z tobą w porządku? - pyta zaciekawiona Rose. - Ręce ci się pocą.
- Uhmm.. No dobrze już mówię, tylko potraktuj to poważnie, dobrze? Bardzo mi na tym zależy żeby Mike nic nie wiedział, jak na razie.
- Mhm. - zamruczała.
- No to tak.. Po tym jak wróciłam do domu, czułam się fatalnie. Płakałam cały czas. Wtem poczułam dziwne uczucie popatrzenia w lustro. Ono świeciło, ślicznym, bialutkim blaskiem. Strasznie mi się podobało. - zamykam oczy, przypominając sobie ten moment, lecz po chwili je otwieram - To światełko otaczało całą mnie. Czułam wiatr we włosach. Zauważyłam stróżkę krwi i chciałam już uciekać, ale było za późno. Lustro mnie wciągało. Znalazłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Otworzyłam drzwi przed sobą. Nie uwierzysz co zobaczyłam! - mówiłam z podnieceniem w głosie - Miasto! Przepiękne miasto. W powietrzu wyczuwałam radość, spokój i miłość. Chciałam się dowiedzieć gdzie jestem, ale ludzie mówili dla mnie nie zrozumiałym językiem. Podeszłam do fontanny, która tryskała krystalicznie czystą wodą. W wodnym odbiciu zauważyłam dziewczynkę, która bezsłownie prosiła bym się napiła. I tak też zrobiłam. Wypowiedziałam życzenie, bo chciałam rozumieć o czym mówią otaczający mnie ludzie. I tak też się stało! Podeszłam do jakiejś kobiety, która ma na imię Justine. Przedstawiłam się jej. Powiedziałam jej jak tam trafiłam, a ona zaprowadziła mnie do takiej czarodziejki Irmy. Zaś ona opowiadała mi, że to ona mnie wezwała do Sunset Valley, bo tak nazywa się to miasto, bo niby jestem jakąś wybranką! Zrozum! Wybranką! Że to niby ja uratuje ich przed upadkiem w wojnie z Deadlandem, krainą wiecznego zła. Usłyszałam także, że są jeszcze dwie osoby na Ziemi, które będą mi pomagać w tym. I to akurat ja jestem wybraną. Wyszłam podenerwowana, bo nikt nie będzie mi takich bajeczek wtykać. Przez życzenie z fontanny przeniosłam się znów na naszą planetę.- zakończyłam jednym wielkim westchnięciem.
- Nie wierzę. - powiedziała.
- Ja też w to nie uwierzyłam za pierwszym razem. No ale jednak muszę chyba im pomóc.
- Pokażesz mi to lustro?
- Pewnie. Chodź do mnie.
            Wstałyśmy z ławki i ruszyłyśmy w stronę mojego domu. Bałam się cały czas, bo nie wiem czy wpuścić Rose razem ze mną do Sunset Valley. Chciałam jeszcze coś opowiedzieć, co było konieczne.
- Zerwałam z Nim.
- Jak to? - pyta. Wyciągam telefon z wiadomością wysłaną i przytykam jej do twarzy.
- Czytaj. - macham nerwowo telefonem.
- Ahaa.. A powód? Dlaczego z nim zerwałaś?
Wzdycham. Znów muszę poruszyć temat lustra.
- Nie potrzebuje chłopaka. Czuję w sercu, że muszę pomóc im. - wyciągam z kieszonki kluczyki. - A tak po za tym. Wracamy dziś do szkoły?
- Nie mam ochoty. Chce zobaczyć Sunset Valley!
W moim gardle rośnie wielka gula. Jak to? Pokazać jej? Muszę się jakoś wybronić. Otwieram drzwi do domu i od razu wypalam:
- Chcesz się czegoś napić?
- Z chęcią, masz herbatę?
- Głupio się pytasz, pewnie, że mam! - uśmiecham się by załagodzić tą chwilę.
Wlekę się do kuchni i sięgam po dwie szklanki, do jednej nalewam cytrynową herbatkę a do drugiej czystą niegazowaną wodę.
- Na pewno będziesz piła tą wodę? Przecież to jest nie dobre.
- Ja nie piję gazowanych rzeczy, a po za tym lubię to i tyle.
Idziemy do łazienki. Zaświecam światło i pokazuje palcem na lustro.
- Proszę, podziwiaj....

Rozdział III .

          Justine otwiera przede mną stare, zniszczone drzwi. Przy nacisku głośno zaskrzypiały  . Czarodziejka znajdująca się w środku odwróciła się w naszą stronę.
- Witaj Irmo. - powiedziała Justine lekko uśmiechając się.
- O witaj moje słonko! - czarodziejka z zachwytu klasnęła w dłonie. - A kogo przyprowadzasz ze sobą tym razem?
- Tym razem? - szepcze w ucho 30 letniej kobiecie.
- Och, zapomniałabym. To jest Scathach. Dziewczynka, która trafiła do nas z Ziemi.
- Witaj dziecko drogie! Czekałam na twoje przyjście. - Irma zbliża się do mnie. Jest to pani gdzieś tak po 60. roku życia. Wszystkie zmarszczki na twarzy powiększyły się dwukrotnie, gdy starała się uśmiechnąć.- To ja cię tu wezwałam. Potrzebna jesteś nam.
- Potrzebna? Ale w jakim celu?
- Zostałaś wybrana na wojowniczkę naszego miasta. Otóż wyczuwam z moich przepowiedni, że nasze miasto zostanie napadnięte przez demony z Deadlandu. To jest nasza taka wojna, która toczy się już od 600 lat.
- 600 lat?!? - mój głos staję się bardzo piskliwy. Słychać to na pewno, że się boję.
- Tak. Co 100 lat rodzi się wojownik lub wojowniczka, która ma za zadanie ocalić nas.
- No ale czemu konkretnie ja?
- Nie tylko ty skarbie. Po twoim świecie chodzi jeszcze dwóch wybrańców. Oni będą mieli za zadanie pomóc tobie w nadchodzącej bitwie.
- Nie za bardzo rozumiem, czyli jest jeszcze 2 osoby, które mogą to zrobić, a akurat ja jestem tą wybraną?
- Tak wyszło z przepowiedni.- palcem wskazuje na wielką, zakurzoną księgę.
           Podchodzę do niej i już mam zamiar ją otworzyć, lecz Irma macha palcem i magicznym podmuchem otwiera ją na danej stronie. Wyczytuje na głos :

           Gdy nadejdą czasy szóstej bitwy
           Zjawi się Ona, wojowniczka z Ziemi
           W ręce będzie trzymać kryształowy miecz
           I nim zniszczy całe zło
           Blask jej fiołkowych oczu
           Przepełnione będzie magią
           A krwiste włosy owiane potęgą

- No ale to chyba nie znaczy, że to będę ja.
- No nie, ale w moich przepowiedniach ukazujesz się właśnie ty. I nie ma odwrotu. Chcę się zbuntować, pokazać, że ten plan kompletnie mi się nie podoba.
- Chcę wrócić do domu! - burczę.
- Na środku placu stoi fontanna o magicznej wodzie. Gdy napijesz się jej trochę i wypowiesz życzenie - ono spełni się.
- No i dobrze. Żegnam! - krzyczę i wybiegam z domku. By uczynić ten moment bardziej dramatycznym, trzaskam drzwiami, lecz to mi nie wychodzi. Nie mam pojęcia jak przejść przez mur, więc go przeskakuję. Siadam przy fontannie, piję krystaliczną wodę i wypowiadam życzenie:
- Chcę wrócić do domu!
           Budzę się w łóżku. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że byłam w Sunset Valley. Podnoszę się na swoich  słabych rękach. Jestem wykończona. Bolą mnie wszystkie kości. Spoglądam przez okno i ze zdziwieniem otwieram buzię. Jest środek nocy. Nie wierze w to, że nie było mnie cały dzień. Zasypiam
           Śni mi się coś dziwnego. Ratuje Sunset Valley od ataku demonów, na których czele stoi królowa. Widzę Imrę przekazującą mi całą magię jaką posiada i umiera. Umiera mi na dłoniach. U mojego boku stoi Rose i Mike. Czemu oni? Widzę jak przegrywamy. Miasto spokoju upada.
           Jestem cała zalana zimnym potem. Muszę porozmawiać z czarodziejką. Przecież to nie może być żaden proroczy sen. Nie ufam jej. Nienawidzę. Ale jednak to też tyczy się całego miasta. A co tam z moimi przyjaciółmi? Oni też tam się pojawili. Powiem o tym tylko Rose. Ona musi o tym wiedzieć.
           Patrzę na zegarek. Super - piąta godzina. Po cichu podchodzę do szafki. Wyciągam z niej jakąś normalną bluzkę. Zakładam pierwsze lepsze jeansy. Włączam komputer w celu poszukania informacji na temat Irmy, Justine, Sunset Valley lub Deadlandzie. Jednak nic nie znajduje. Nie mogę nic zrobić. Wchodzę na youtube i odpalam serię piosenek Linkin Park. Odrzucam rap, to nie dla mnie...
           No a co z Nim? Oszukał mnie. Nie będe tego ciągła. Wyciągam telefon i piszę sms'a :

           To nie ma już sensu, już nic do Ciebie nie czuje. 3maj się. Scatty

           Źle się czuję, bo go kochałam, ale robię to tylko z konieczności. Teraz nie potrzebny mi chłopak. Musze zająć się sprawą tajemniczego lustra.
           Patrzę na zegarek. Już siódma. Drzwi do mojego pokoju otwierają się.
- Dzień dobry skarbie, jak ci się spało? - spytała moja mama.
- Uch.. dobrze. - odpowiadam śpiącym głosem.
- Posłuchaj, gdy wróciliśmy z pracy zobaczyliśmy, że spałaś. Wołaliśmy cię na obiad, to dalej byłaś nieczynna. Wieczorem już się o ciebie martwiliśmy, ale oddychałaś. Pomyśleliśmy, że jesteś zmęczona.
- No bo byłam. Ten dzień w szkole był straszny. A po za tym bolała mnie głowa i brzuch. - skłamałam. Przecież nie powiem, że wciągło mnie zwierciadełko i znalazłam się w Sunset Valley, mieście tak magicznym i spokojnym, że robi się nie dobrze?
- Rozumiem cię, każdy ma ciężkie dni. Jesteś głodna? Zaraz przyniosę ci śniadanie.
- Dziękuję. - powiedziałam z uśmiechem. Cieszę się, że odpuściła ten temat.
           Zjadłam przepysznie zrobioną kanapkę z serem i właśnie zakładałam torbę, gdy pomyślałam o tej tajemnicy. Rose - teraz to jest mój cel. Musi się dowiedzieć, ale tak by Mike -  jej brat bliźniak nic nie słyszał. To nie dla niego. Jak na razie ....

niedziela, 16 października 2011

Rozdział II.

          Moim oczom ukazał się najpiękniejszy obraz, jaki dotychczas widziałam. Wielkie miasto, a dokładnie rynek. Piękny. Cudowny. Niecodzienny widok. Na środku płyty rynkowej, w centrum wszystkiego stała fontanna. Tryskała z niej niesamowicie krystaliczna woda. Dokoła były ławeczki, na których siedzieli ludzie różnego wieku. Już na pierwsze wrażenie było widać, że są dla siebie mili. W powietrzu wyczuwałam spokój, po prostu świat idealny. Ruszyłam pewnym krokiem przed siebie. Wszyscy zaczęli się na mnie patrzeć. Mówili w jakimś nieznajomym, nieistniejącym języku. Ignorowałam ich. Podbiegłam do fontanny. Spojrzałam na wodne odbicie samej siebie. Lecz to nie byłam ja. To jak druga postać uwięziona pod wodą prosząca o pomoc. Przyglądałam się z zaciekawieniem. Ona chce coś powiedzieć. Bąbelki powietrza wypływające z jej ust znikają na powierzchni. Ruszając ustami mówię powtórz. Po pięciu minutach udaje mi się zrozumieć. Prosi bym się napiła. No ale po co?
           Nalewam do dłoni trochę wody i wypijam, lecz nic się nie dzieje. Kładę się na murku i ze smutkiem wsłuchuję się w rozmowy tutejszych ludzi.
- Chciałabym ich zrozumieć. - wymawiam bezgłośnie.
          Nagle wszyscy ludzie, którzy znajdowali się na tym placu mówią moim ojczystym językiem. Spoglądam szybko na wodę, lecz w niej nie widzę tej dziewczynki. Uradowana podchodzę do jakiejś pani, która ubrana jest w sukienkę w kwiatki i falbanki. Kobieta wygląda gdzieś tak na 30 lat. Ma długie brązowe włosy oraz nieskazitelnie czystą cerę.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale gdzie ja jestem. - pytam trochę trzęsącym głosem.
- O witaj dziewczynko. Znajdujesz się w Sunset Valley. Mieście spokoju i miłości.
- Och, dziękuję. Ale mam jeszcze jeden problem.
- Jaki?
- Bo ja tu trafiłam przez lustro w mojej łazience, no i ten... nie wiem jak wrócić.
- O mój Boże! - zaczęła krzyczeć.
- Coś się stało?
- Dziecino, jesteś jedną z wybranych, jedną z niewielu ludzi, którzy mogą się przedostać do Sunset Valley!
- Jak to możliwe?
- Nie potrafię ci tego wyjaśnić. Mogę cię zaprowadzić do Irmy, naszej czarodziejki, która zna to miasto lepiej  wszyscy mieszkańcy razem wzięci.
          Ruszyłam razem z nieznajomą kobietą w stronę mi nieznaną. Widać, że bardzo się tym przejęła, bo szła tak szybko, że prawie biegła. Minęłyśmy parę domów, które odznaczały się idealnością w wykonaniu i ciekawej, nikomu nie znanej architekturze.
- Proszę Panią, mogłabym wiedzieć jak ma Pani na imię?
- Och, przepraszam. Justine. Jestem Justine. A ty? Jak na ciebie mówią?
- Scathach.
- Bardzo oryginalne imię. - wypowiedziała z trudem i stanęła, jakby sobie coś przypomniała.- Spójrz w górę, w niebo.
          Spoglądam za jej wzrokiem i zauważam wielką, przeogromną kulę...
- Przecież to jest Ziemia! Tam gdzie mieszkam! Boże, jak ja się tu znalazłam, przecież to nie możliwe!
- Wszystko wytłumaczy ci Irma. - powiedziała i ruszyła w ciemny zaułek. Na końcu tej uliczki znajdował się mur. Żadnego wejścia, przejścia ani drzwi.
- No i co dalej? - burknęłam i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Chodź. - wyciągnęła rękę w moją stronę. Niechętnie ją złapałam. Miała dłoń całkowicie lodowatą. Przeszedł mnie dreszcz. Jak człowiek może mieć tak zimne dłonie. Człowiek... A jeśli to nie ludzie? Drugą ręką szybko walnęłam się w twarz. Jak mogłam tak pomyśleć? Nie ufam na razie nikomu, chodź muszę. Zaczęły mnie boleć żebra. Przechodziłyśmy przez mur. Justine wyciągnęła rękę i jasne światło dotknęło muru. Druga ręka, którą ja trzymałam też zaczęła świecić. Tak leciutko łaskotało. Uśmiechnęłam się na ta myśl. Od rana w ogóle się nie uśmiechałam.
- A tak na marginesie, to która jest godzina?
- W Sunset Valley czas nie istnieje. - odpowiedziała szybko. Zamarłam. Jak to? To ile mnie nie ma? Godzinę? Dwie? A co jeśli rodzice przyszli i zobaczą otwarte drzwi? Pomyślą, że to włamywacz. Przeszłyśmy przez mur. Moim oczom ukazał się domek czarodziejki Irmy. Wkoło znajdowały się kwiaty. Różnorodne. Puściłam dłoń Justine i podbiegłam do tulipanów. Powąchałam jednego.
- Moje ulubione. - powiedziałam i rozpromieniłam swoją twarz skromnym uśmiechem.
- Też je lubię. - uśmiechnęła się ukazując rząd białych i równych zębów. - A teraz chodźmy, musisz się dowiedzieć wszystkiego na temat, dlaczego tu jesteś...

Rozdział I .

          I znowu to samo. Identyczny dzień, jak każdy. Przecież muszę się pokazać. Jak ja teraz wyglądam...Jak widmo.
          Nie lubię szkoły, z resztą nigdy jej nie lubiłam. Nie wstaje dla siebie, wstaję dla Niego - w myślach pokazują mi się Jego błękitne oczy - jakbym wstawała dla siebie to bym w domu była cały czas. A jednak..wyczuwam coś złego. Złą energię, która negatywnie wpływa na moje ciało. Zaczynam się trząść. Jeden wielki sygnał. Dziś będzie dziwnie. Zakładam pierwszą lepszą koszulkę. A jednak moja ulubiona. Jestem dziewczyną, ale lubię nosić męskie ubrania. Tym razem natrafiłam na SmokeStory. Wdychając powietrze uspokajam się. Ubieram się do końca i wkładam moje najki. Idę do szkoły, miejsca tak mrocznego, że inaczej oddycham. Wciskam w uszy słuchawki i odtwarzam jedną z moich ulubionych piosenek Evanescence. Zakładam kaptur i wychodzę.
           - Znowu pada. - mruknęłam. Nienawidzę deszczu. Wtedy zawsze jestem smutna. Docieram do tego budynku nasączonego egoizmem i chamstwem. Szybko zbiegam do szatni i zamieniam swoje buty w wygodne trampki.
- Eej, stój. - zawołała Rose. - Czy ty się gdzieś wybierasz beze mnie? - mówi dalej. Lecz ja jej nie słyszę. - Słuchaj mnie jak do ciebie mówię. - zaczyna krzyczeć. Wtem zauważa słuchawki w moich uszach. Podchodzi i jednym ruchem zrywa je.
- Co ty sobie myślisz? Zmieniam buty, nie widzisz?
- Widzę...- oddycha nerwowo. -  Czego słuchasz?
Chciałabym coś powiedzieć, ale nie mogę. Mam wielką gulę w gardle. Już jest tu. Zbliża się. Jeśli moje ciało go wyczuje to już wszystko wiem. Po chwili się ogarniam i sapię:
- Bring me to live - Evanescence.
- To wszystko wyjaśnia, odkąd zmieniłaś styl z hip-hopowej panienki słuchasz tylko tego.
- Lubię to i tyle.
- Znowu SSG ? Obiecałaś, że nie założysz tego. Obiecałaś, że wreszcie zmienisz te luźne męskie koszulki w damskie seksowne bluzeczki.
- Tak wyszło.. - mruknęłam.
- Dobra dość tego wszystkiego. Chodźmy na lekcje.
          Siadam w mojej ulubionej ławce na samym tyle klasy. Wyciągam potajemnie telefon i zaczynam kolejną serię smsów z moim chłopakiem.
- Znowu z nim piszesz? - szepcze Rose.
- Przecież wiesz, że z nim chodzę. - odpowiadam z gniewem w oczach.
- No niby tak, no ale wiesz dowiedziałam się o nim bardzo ciekawych rzeczy dla ciebie nieprzyjemnych.
- Jakich?
- Powiem ci na przerwie.
           Umieram. Umieram z ciekawości. Co znów On zrobił? Kogo pobił? A może Go zgarneli za palenie na spółdzielni?
- Powiedz mi teraz! - prawię krzyczę.
- Panno Scathach, ma pani coś do powiedzenia. - pyta z zaciekawieniem nauczycielka.
- Już nic.. - mruczę pod nosem.
          Przerwa, uff..
- Chodź do ubikacji..
Wchodzę do niej z wykrzywieniem na ustach. Miejsce, w którym co piąta dziewczyna spala papierosa.
- Mów. - proszę.
- No to tak.. Wiem, że będziesz się złościła po tym co ci powiem. Nie są to przyjemne sprawy.
- Nie zagaduj tylko.. No sama wiesz co.. Po prostu mów...
- Wczoraj jak wracałam do domu razem z Mikiem, widziałam go. Uhm.. Jakby ci to powiedzieć... Widzieliśmy jak całował się z Katie.
- Co!? - moje fiołkowe oczy pokazują teraz gniew.- Przecież to nie możliwe!
- No a jednak. Mówiłam ci, że z tego związku będą same problemy. No a ja nie kłamię. Bo nie potrafię.
Patrzę w oczy Rose doszukując się w nich ziarenka kłamstwa, jednak nic nie zauważam.
- Tak nie może być! To nie prawda! - zaczynam płakać.
Rosie dosiada się koło mnie na zimnych, krzywych płytkach. Przytula się do mnie, a ja kładę jej głowę na piersi.
- Ale dlaczego? - mówię, dławiąc się własnymi łzami.
- Proszę uwierz mi. Tak było. To dziwkarz... mówiłam ci. - szepcze mi do ucha.
- No ale ja Go kocham! - krzyczę. - A jednak mnie skrzywdził. - dodaję.
Moja przyjaciółka głaszcze mnie po włosach śpiewając jakąś piosenkę. Pewnie po japońsku. Ona to uwielbia. Łatwo się domyślić. Jej ubrania charakteryzują się stylem pasującym do dzisiejszej mody. Odważnie ale słodko. A ja?
- Proszę, powiedz innym nauczycielom, że źle się poczułam i musiałam wyjść. Może mnie zrozumieją.
- Wątpię, pomyślą, że jesteś tą kolejną uczennicą, która wyszła za potrzebą zapalenia..
- Już mnie to nie obchodzi. - wstaje i chwiejnym krokiem kieruję się do wyjścia.
           Pada. Znowu. Ale mnie już to nie interesuje. Dom. To mój cel. Miejsce spokoju. Tym razem w moich uszach wybrzmiewa piosenka Chady.
- ... powiedziałem jej tak, teraz kurwa żałuję... - mruczę pod nosem tekst. Nie przeklinam. Nigdy. Teraz tylko tak jest. Pod wpływem negatywnej energii, którą jestem napełniona. Otwieram drzwi. Nikogo nie ma. Na szczęście. Rzucam torbę w kąt i idę do łóżka. Upadam na nie i zaczynam płakać. Wdycham teraz zapach mojego szamponu, którym nasiąknięta jest poduszka.
          Nie jest to udowodnione, ale jej wierzę. Nigdy by nie skłamała. Odczuwam dziwne uczucie udania się do łazienki. Nie w celach sanitarnych. Potrzebuję lustra.
-Lustra? Na co mi lustro?
Ze zdziwieniem wstaję cała zapłakana. Otwieram łazienkę. Podchodzę do niego. Kąty szkła zaczynają błyszczeć. Dotykam szklanej powierzchni. Czuję delikatnie mrowienie. Patrzę w swoje fiołkowe oczy. Widzę w nich całą przeszłość. Spokojnie zastanawiam się czemu jestem tu. Co mnie tu wezwało? W jednym momencie uderzyło mnie wspomnienie z dzisiejszego dnia. Zranił mnie. Okłamał. Zdradził. Pojedyncza kropla spływa z mojego policzka. Lustro zaczyna błyszczeć. Całe. Przykładam palce do niego. Moją dłoń okrywa delikatne światełko. Później dobiega do łokcia i do ramienia. Moje włosy obwiewa wiaterek - skąd tu wiatr? - Nogi obmywa delikatna bryza. Odczuwam wielki spokój choć malutka cząstka mnie boi się śmiertelnie. Zamykam oczy oddając się tej chwili. Zaczynam płakać. Otwieram je widząc jak z lustra spływa stróżka krwi. Chcę się wyrwać, lecz nie potrafię. Moje dłonie zniknęły. Wpłynęły w szklaną powierzchnię. Mój umysł protestuje, lecz ciało zatapia się jeszcze bardziej.
- Proszę... - chcę powiedzieć nie, lecz nie udaje mi się. Wnikam w lustro.
          Ląduje w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Nie widzę nic. Chcę wołać pomocy, ale podświadomość mówi mi, że nie warto. Dotykiem dłoni wyczuwam klamkę. Zerkam przez szparkę od klucza i widzę światło. Wielkie światło, tak jasne, że muszę mrugać oczami by zniknęły czarne plamki. Naciskam klamkę i drzwi otwierają się. To co zobaczyłam sprawiło, że stałam jak zamurowana...