wtorek, 18 października 2011

Rozdział VI .

- Scatty? Co ty tutaj robisz?
- Co ja tutaj robię? Co ty tutaj robisz? - pytam z gniewem - Miałaś iść do ubikacji, a poszłaś do Irmy!
- To nie tak jak myślisz. Pozwól mi wyjaśnić! - prosi.
- Dobra, dam ci szansę, opowiadaj. - burknęłam.
- No to tak. Jestem Rosari, czyli Rose, urodziłam się sześćset czternaście lat temu. Jestem strażniczką miłości w Sunset Valley. Mój brat Mike też nim jest, tylko że on chroni dobro. Pomagamy wszystkim wojownikom w wojnie pomiędzy naszym miastem a Deadlandem, która odbywa się co sto lat. Tyle, że Mike przespał już cztery z nich. Nie wiem jak on może pamiętać jak ona w ogóle przebiega. - śmieje się nerwowo. - Miałam cię przeprowadzić przez portal i wyszkolić, ale nie potrafiłam. Bałam się, że źle na to zareagujesz, że nie zrozumiesz. Przepraszam.
- Okłamałaś mnie! czemu tak jest, co? Ufałam ci! Cały czas. Powierzałam moje problemy i tajemnice. - mówię załamanym głosem - A jednak potrafiłaś mnie skrzywdzić - zaczynam płakać - Ja muszę iść stąd, wybacz.
           Nie mogę uwierzyć w to. Potrzebuję wsparcia, rozmowy. Ale oprócz Mike i Rose nie mam nikogo. Wybiegam na plac w celu teleportacji, lecz spotykam Justine. Rzucam się jej w ramiona głośno szlochając. Za dużo się wydarzyło. Zaczyna mnie głaskać po głowie.
- Co się stało skarbie?
- Rose, moja przyjaciółka, zdradziła mnie - dławię się własnymi łzami.
Nie chce mieć teraz kontaktu z nikim. Każdy jest fałszywy. Patrzę w niebo. Wielka, przepiękna kula. Gdy tam wrócę nie będę miała nikogo z zaufaniem. Zamknę się w pokoju i nigdy z niego nie wyjdę?
- Wybaczę jej. - mówię.
- Dobrze robisz, przyjaciołom się wszystko wybacza.
           Wracam tam, chociaż nie muszę to chcę, Otwieram po cichu drzwi. Widzę ją usadowioną na krzywym stołku, który się chwieje. Jej twarz jest schowana w dłoniach. Ona płacze. Rozglądam się w poszukiwaniu Irmy, lecz nikogo innego nie widzę.
- Przepraszam. - mówię przez zaciśnięte zęby - wszystko zrozumiałam. Wiem, że chciałaś dla mnie dobrze. Na twoim miejscu prawdopodobnie zrobiłabym to samo.
           Rosie podnosi głowę. Na jej policzkach spływa czarny tusz.
- Jak to? Wybaczasz mi to co ci zrobiłam? - wypowiada to w taki sposób jakby nie wierzyła w to co słyszy.
- Normalnie. A co bym miała zrobić? Wrócić na Ziemię i zamknąć się na wszystko? Oprócz ciebie i Mike'a ja w ogóle nie mam przyjaciół. Pogodziłam się z tym. - mówię spokojnie - Przyszłam uratować razem z tobą i twoim bratem Sunset Valley od przegranej. - uśmiecham się.
           Rosari wstaje z krzesełka tak nagle, że z hukiem upada na ziemię. Przytulamy się mocno. Z zaplecza wychodzi Irma.
- Co tu się stało? - pyta, lecz my nie odpowiadamy - Scathach? Wróciłaś?
- Tak - promienieję uśmiechem i wtulam się w Rose tak mocno, że zaczyna jej brakować oddechu.
- I pomoże nam ocalić miasto!
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś strażniczką miłości. I żyjesz już sześćset czternaście lat! Czuję się przy tobie jak bachor. - wydymam usta w niezadowoleniu - Opowiedz mi coś o sobie, masz jakieś moce? - pytam z nadzieją na pokaz magicznych fajerwerków.
- No mam, chodź pod fontannę. - wyciąga do mnie rękę i uciekamy. Prosimy źródło na neutralne pola - miejsca, w którym nie można nikogo skrzywdzić.
           Staję w wielkiej sali przypominającej tą, kiedy chodziłam na treningi siatkówki. Do sufitu jest tak z dziesięć metrów, albo i więcej. Tylko, że zamiast parkietu jest tu trawa ze stokrotkami. Jeden z latających motyli usiada mi na nosie, że zaczynam się śmiać, tak jakbym od dawna tego nie robiła. Wreszcie spojrzałam na to wszystko z innej perspektywy. Spoglądam na moją przyjaciółkę, uśmiecha się do mnie kołysząc na palcu buteleczkę zawieszoną na sznureczku, w której jest jakiś płyn.
- Co to? - pytam z zaciekawieniem.
- To - wychucha śmiechem - to jest magiczna woda z fontanny. Od czego zaczniemy? Od chłopaków, plaży czy meczu siatkówki?
- Zacznijmy od twoich pokazów magii.
- Muszę? - mamrocze
- Tak, obiecałaś. - posyłam jej delikatny uśmiech.
           Rose wychodzi na środek i wyciąga spod spódnicy srebrny kij. Rozsuwa go jednym ruchem. Wykonuje w powietrzu jakieś litery lub znaki, które układają się w całość.

           Pokaz magii specjalnie dla mojej kochanej przyjaciółki Scatty . <3

Wypowiada pod nosem jakieś zaklęcie i wokół jej postaci pojawia się czerwona aura. Wypowiada następne i z jej kija płynie coś co przypomina iskrę, wielką iskrę na wysokość całych dziesięciu metrów. Kolejne zaklęcie i z jej dłoni wylatują ogniste kule. Powtarza tą czynność i za każdym razem pojawia się coś innego, woda, lód, wiatr, błyskawice. Zaczynam klaskać najgłośniej jak potrafię. Nawet nie jest zmęczona. Podchodzi do mnie.
- Pokazać ci coś jeszcze co pomaga mi trochę w przechytrzeniu wrogów?
- Z wielką przyjemnością to zobaczę. - zamykam oczy i wyobrażam sobie coś magicznego, co jeszcze może zrobić.
- Ja zniknę, a ty pomyśl o jakiejś rzeczy, osobie.
Rozglądam się w jej poszukiwaniu, lecz zaczynam myśleć. W głowie pojawia mi się obraz Mike'a grającego znów w jakieś durne gry, z których ja i Rose zawsze śmiejemy popijając jakieś naturalne soki, które zawsze sobie robimy.
- Myślisz o Miku. I jego żałosnych grach. I o soczkach, które sobie robimy.
- Dobra jesteś. Proszę wyjaśnij mi na czym to polega.
- Jak znikam, mogę odczytać myśli każdego, a jak jestem widzialna to tylko zamiary, na przykład : zjem dziś bułkę. - uśmiecha się.
- A czy ja będę mogła mieć jakieś moce?
- Prawdopodobnie tak. Nigdy żaden wojownik nie pytał o to. Zawsze wystarczała im umiejętność posługiwaniem się magicznym mieczem i tyle. Nikt nie prosił o dodatkowe moce.
- Twoja niewidzialność i tak dalej, działają na Ziemi.
- Tak, czasami mi to nawet pomaga, gdy mam podsłuchać jakąś plotkującą o mnie dziewczynę albo by dowiedzieć się jakie są odpowiedzi na teście.
- Chciałabym się nauczyć wszystkiego, co będzie mi potrzebne. Słyszałam, że za niedługo nadejdzie czas bitwy.
- Tak, ale do tego mimo wszystkiego jest potrzebny mój leniwy brat. Zostawmy to na potem. Dajmy mu się wyspać, bo biedaczek prześpi następną wojnę, a tego już mu nie daruję - żartuje sobie Rose wyciągając pięści przed twarz.
- A co będzie ze mną? Bitwa się skończy, ja się zestarzeje i umrę. A wy zostaniecie. -  pytam.
- Nie wiem jak to będzie. - odpowiada ze smutkiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz